Wczoraj minęła pierwsza rocznica śmierci mojego przyjaciela i mistrza Ernesta Brylla. Jakie to szczęście, że dane mi było poznać tego niezwykłego człowieka. Poniżej moje wspomnienie, które ukazało się w książce "Ten Bryll ma styl" na 88. urodziny poety.
==============================================================
Ernest Bryll pojawił się w moim życiu na przełomie 2007 i 2008 roku. To znaczy wtedy poznałem go osobiście, bo nazwisko i postać znałem z lekcji języka polskiego. Pamiętałem też jego sztandarowe wiersze, choćby „Wciąż o Ikarach głoszą”. Ale nigdy nie myślałem, że będę śpiewał jego poezję. W 2006 roku wydałem swoją pierwszą płytę zatytułowaną "Pieśń o Bogu ukrytym", opartą na młodzieńczym poemacie Karola Wojtyły. To było rok po śmierci Papieża. Sporo z tym programem koncertowałem, w różnych miejscach w Polsce, później także dla Polonii za granicą.
W kilku miejscach po tych koncertach podchodzili do mnie ludzie i prosili, abym nagrał płytę z wierszami Ernesta Brylla. Na ogół nie lubię takich sugestii. Wolę sam wybierać sobie repertuar. Ale takie propozycje usłyszałem z ust kilku osób. Uznałem, że to nie może być przypadek.
Poszedłem do księgarni, kupiłem jego tomiki, zacząłem się w nich rozczytywać. I trafiłem na takie wiersze, w których Bryll podejmuje wątki ewangeliczne w bardzo nieoczywisty sposób. To nie są standardowe wiersze religijne, tylko bardzo głęboka poezja, w której odniesienie religijne jest punktem wyjścia do głębokiej refleksji. Żaden ksiądz-poeta nie napisałby tak jak Bryll: „Czy przyjdzie czas, że zatęsknimy choć do nienawiści, jaką miał Judasz, bo w niej żyła miłość”. Bryll często mówi, że niełatwo być księdzem i pisać wiersze. Urzędnik Pana Boga musi się trzymać się w ryzach, nie wychodzić poza pewne ramy czy dogmat. Jemu wolno więcej.
Wziąłem więc na warsztat te wiersze, zacząłem pisać do nich muzykę i gdy już miałem kilka gotowych piosenek, zacząłem się zastanawiać, kto z moich znajomych może znać Ernesta Brylla. I olśniło mnie - Rafał Porzeziński! Zadzwoniłem do niego i poprosiłem, żeby przekazał Bryllowi moją płytę z wierszami Wojtyły i powiedział mu, że chcę nagrać płytę z jego poezją. Trwało to chyba miesiąc, Rafał oddzwonił, oznajmił, że Bryllowie przesłuchali moją płytę i chcą się spotkać. Porzeziński pracował wtedy w Radiu Józef. Ernest był z nim związany, jako gość pojawiał się na antenie bardzo często. Jednocześnie współpracowali w pierwszej TV Puls. Ernest był tam kierownikiem literackim i opiekował się młodymi dziennikarzami. Ja też miałam epizod współpracy z TV Puls, ale to już było później, kiedy telewizję przejęli Amerykanie.
Kiedy pojawiłem się w domu Państwa Bryllów, Ernest natychmiast kazał do siebie mówić po imieniu. Było to dla mnie zaskoczenie: legenda literatury, starszy ode mnie o 43 lata i mam mu mówić na "ty". On jakby to wyczuł i powiedział: skoro mamy razem płynąć na tych galerach, to nie możemy być na pan. To przełamało lody, ale tylko trochę, ponieważ ta pierwsza rozmowa była dla mnie dość stresująca. Miałem wrażenie, że jestem na egzaminie polonistycznym. Ernest chciał wiedzieć, czy znam się na poezji, jakich poetów lubię. Później szczegółowo pytał o swoją poezję, był bardzo ciekaw, które wiersze wybrałem, i dlaczego. Egzamin chyba zdałem. Już wtedy pojawiła się między nami chemia artystyczna, ale nic nie zapowiadało naszej zacieśnionej współpracy i przyjaźni.
Ciekawe, że kiedy opowiadałem mu o jego wierszach i o tym jak je odbieram, przerwał mi i powiedział: - Wiesz, to wszystko się układa w taką opowieść, a właściwie pytanie - co się z nami stało?
Dla mnie urodzonego w 1978 roku to nie było takie oczywiste. Bo to jego pytanie „Co się z nami stało?” było odniesieniem do lat 80., do zrywu "Solidarności", wielkich nadziei, poczucia wspólnoty narodowej, a później rozczarowania tym, co z tego zostało. To bardzo mocno pobrzmiewa w tej twórczości. Może dlatego mówi się o jego poezji, że nawiązuje do tradycji romantycznej, do wieszczów. Dla Ernesta bardzo ważny jest narodowy kod kulturowy, jego ciągłość, wspólnota, prawdziwe bycie razem, a bardzo bolą go podziały, wzajemna wrogość tych, którzy kiedyś byli przyjaciółmi i walczyli o wspólną sprawę. Ja z uwagi na wiek, nie mogłem być uczestnikiem tych wydarzeń i emocji z nimi związanych, ale głęboko je odczuwam. Ernest mówi często, że lubi ze mną pracować, bo ja rezonuję. Jak się domyślam, rezonuję z jego poezją i z jego wrażliwością.
To wszystko doprowadziło do nagrania naszej pierwszej płyty „Bryllowanie”, która ukazała się 1 marca 2009 roku, w 74. urodziny poety. Na koncercie promującym płytę zaśpiewaliśmy razem jego autoironiczny wiersz "Oj, gębo moja":
Oj, gębo moja. Zbyt smutny
Jęzor ci urósł. Na wietrze
Powiewa. Lecz gdy bezwietrznie
Zaraz go ktoś przydepcze
Butem podkutym.
A miał jęzor wesoło zaganiać
Pieśni w taki kraj uradowania
Że nie złapiesz nawet kropli oddechu
Tyle będzie sukcesów w tym śmiechu
Ten wiersz pokazuje ogromny dystans poety do siebie samego. Bo niby jest rozczarowany, niby urósł mu „ten smutny jęzor”, ale potrafi się też z tego śmiać, śpiewać, a nawet tańczyć. Ja mu ten wiersz zaśpiewałem wtedy na pierwszym spotkaniu. I „gęba” mu się roześmiała. Nie było tego „smutnego jęzora”, tylko śmiech i słowa: - O, i to jest to!
Nasz pierwszy koncert był z jednej strony pełen głębokiej refleksji nad tym, co się z nami Polakami stało, a z drugiej był przełamywany piosenkami trochę prześmiewczymi. To było na przykład w "Odzie świątecznej" (o tych, co „koszmary oglądają w telewizorach”, a potem „jak zaklęci śpią cicho, płytko, bez pamięci”). Czy w "Uciekali błogo" (bo „wierzą, że skrzydła pod garbem się klują”). O niezwykłym dystansie do siebie opowiada piosenka, która napisał, kiedy został ambasadorem: "Nie pytaj ptaka...". Żartowałem, że prawdopodobnie przyszła do niego jakaś młoda dziennikarka, być może po polonistyce, i zadała mu pytanie: - Panie Erneście, jak to się dzieje, że pan pisze te wiersze? Kiedy ta wena do pana przychodzi? – a on odpowiedział jej słowami piosenki: - Nie pytaj ptaka jak się lata, bo spadnie, żeby odpowiedzieć". A tak naprawdę Ernest napisał tę piosenkę w Irlandii, gdzie był ambasadorem i bał się, że świat dyplomacji, a może i polityki go wciągnie i nie będzie mógł być dłużej poetą. Widział to po swoich kolegach. Miał poczucie, że bardzo trudno być człowiekiem elit politycznych i równocześnie pisać wiersze.
Czy płyta "Bryllowanie" się podobała? Tak, ale umówmy się: piosenka poetycka w XXI wieku to nisza artystyczna. Zainteresowałem się nią na fali popularności Jacka Kaczmarskiego, który w 1990 wrócił z emigracji, a jego kasety sprzedawały się w niebywałych nakładach. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych powszechny entuzjazm malał. Zainteresowanie tą piosenką niby wciąż było, ale wielkie wytwórnie nie chciały jej wydawać, a rozgłośnie radiowe promować. Ale nie narzekajmy, wspólnie z Ernestem Bryllem nagrałem pięć płyt, w tym jedną książkę z płytą, a nasze wspólne występy cieszyły się dużym zainteresowaniem. Było ciekawie, ja przyciągałem na nasze koncerty nieco młodszą publiczność, ale Ernest Bryll tę dojrzałą, która pamiętała go z wcześniejszych dokonań. Wrażenie robiła nasza relacja na scenie: bo oto dwóch artystów z kompletnie różnych pokoleń doskonale się dogaduje, potrafią z siebie żartować i śpiewać razem ku uciesze publiczności.
Ernest opowiadał mi kiedyś, że w młodości bardzo chciał śpiewać, miał ponoć dobry głos, ale nigdy jakoś się nie odważył. Kiedy oglądałem programy telewizyjne z lat siedemdziesiątych z jego udziałem, byłem zaskoczony elokwencją, szybkością mówienia. Ale głos miał o wiele wyższy. Kiedy go poznałem, jego tembr był o wiele niższy. Bardzo dobrze czytał swoje wiersze. Opowiadał mi, że nauczył się tego dopiero w stanie wojennym, kiedy występował w kościołach. To miejsce wymagało dostojnego, wolnego i wyraźnego czytania. To mi imponowało, bo niewielu poetów dobrze czyta swoje wiersze.
Mówiłem wcześniej o rozczarowaniu Ernesta tym, co się stało z Polską i Polakami po 1989 roku, tym rozmienieniem kapitału duchowego i wspólnotowego na drobne. Wydaje mi się, że to było też rozczarowanie tym, że znaczenie poezji zmalało. Lata sześćdziesiąte, siedemdziesiąte to był na pewno jego najlepszy czas. Na wieczory autorskie przychodziło mnóstwo słuchaczy, o poezji ludzie dyskutowali, nakłady tomików poetyckich były ogromne! W latach dziewięćdziesiątych głos poety przestał już mieć takie znaczenie. To go na pewno bolało.
Płytę "Bryllowanie" nagrałem bez żadnej ingerencji autora. Ernest wiedział, które piosenki wziąłem na warsztat i dał mi wolną rękę. Wiedział, że ja ich nie wywrócę do góry nogami. Jestem być może jednym z nielicznych kompozytorów, którzy go nie prosili o dopisanie czegoś, albo zrezygnowanie z jakichś fragmentów. A trzeba wiedzieć, że do jego poezji nie tak łatwo tworzy się muzykę, ponieważ to nie są wiersze sylabotoniczne. Trzeba uchwycić pewien rytm wewnętrzny tej poezji, złapać nieregularne rymy i dostosować się do częstych przerzutni. To wszystko powoduje jednak, że można stworzyć ciekawe piosenki.
Na ogół kompozytorzy uwielbiają, kiedy wszystko się zgadza, pasuje do siebie, wtedy łatwo taki wiersz oprawić w muzyczne ramy. Mnie pomogło wcześniejsze doświadczenie z poezją Wojtyły, która jest jeszcze bardziej nieregularna. Potrafiłem okiełznać tę poezję, starałem się niczego nie skreślać, nie robić słowno-muzycznych kompilacji. Jeżeli autor się wypowiedział w konkretnej formie poetyckiej, to trzeba tej formy się trzymać. Moja zasada: nie zmieniam wiersza! I to się Ernestowi podobało. Cieszył się też, że na nasze koncerty przychodzi publiczność. To w zasadzie było jego jedyne zmartwienie: czy bedą ludzie? Gdy dostawał informacje, że sala jest wypełniona po brzegi, był w swoim żywiole.
Te wspólne występy bardzo nas do siebie zbliżyły, można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy. Ale przy okazji książki, która później napisaliśmy, "Duchy poetów" [w 2013], Ernest powiedział, że on się z poetami nie przyjaźnił. To było dla mnie zaskakujące. Z czego to wynikało? Z zazdrości? Z megalomanii artystów, którą trudno znieść czasami? Z tego, że jest outsiderem? Opowiadał o swojej przynależności do Pokolenia Współczesności, ale też mówił, że musiało sporo lat minąć, aby mógł powiedzieć coś swoim głosem. Miał świadomość, że głosem tamtego pokolenia został jednak Stanisław Grochowiak. Miał dla niego szacunek, musiał się jednak od niego jakoś „odbić” i w tamtej grupie już być nie mógł.
Być może to mnie też z Ernestem łączy. Zawsze miałem w sobie jakąś tęsknotę do bycia w grupie, z drugiej jednak strony nie bardzo pasowałem do żadnej. Bardzo ciekawie przez to ułożyła się moja droga. Wywodzę się ze środowiska piosenki poetyckiej, zaczynałem na krakowskim Studenckim Festiwalu Piosenki w 1995 roku, a popularność zdobyłem w nurcie muzyki chrześcijańskiej. Można powiedzieć, że jestem na granicy dwóch nurtów: tzw. Krainy Łagodności i muzyki chrześcijańskiej. Podobnie zresztą jak Antonina Krzysztoń. Wpływ na to miała z jednej strony płyta oparta na wierszach Karola Wojtyły, ale także płyty z poezją Ernest Brylla przesiąknięte wątkami religijnymi i odwołaniami do Ewangelii. Jestem więc i tu, i tu, ale tak naprawdę to nigdzie nie przynależę. Jestem trochę z boku. Podobnie jak Ernest: jest kościele, ale zawsze ma do niego swoisty dystans, czasami nawet krytycyzm, kiedy pisze w sposób nieoczywisty, z zupełni innej perspektywy.
Tego nauczył się między innymi od Grochowiaka. Że pisanie poezji zaczyna się od punktu, z którego obserwuje się rzeczywistość. Że trzeba ją trochę poobracać, a czasem zajrzeć jej pod spódnicę. Warsztat jest ważny, styl także. Ale chyba najważniejsza jest ta perspektywa, miejsce z którego piszę. Czy z perspektywy zwykłego człowieka czy artysty? Czy jest mi bliżej do salonu czy chłopa ze wsi? Czy szukam w ludziach dobra i zrozumienia czy jestem ich sędzią? Myślę, że nie bez powodu to właśnie Ernest napisał wiersz, który wyśpiewałem, "Aniele mych pradziadów chłopskich"…
Niezwykły stosunek do ludzi Ernest pokazał w książce „Duchy Poetów”. On o nikim tam nie mówi źle. Książka, z której jestem bardzo dumny, powstała przypadkiem. W 2010 zaproszono nas do udziału w koncercie w ramach Tryptyku Zaduszkowego w Koninie. Trzy dni koncertów. Rozmawiałem z Ernestem: - Wspólny koncert w kościele, co ty na to? - Wiesz co? Mam wiele wierszy o moich kolegach. Przytoczył nazwiska, większości nie znałem. - Czyli co? Możemy taki program zrobić? Nazwaliśmy go chyba "Cierpliwe cienie zmarłych", tytułem jednego z wierszy Ernesta. Zaczął opowiadać, jak to on – ciekawie o poetach, którzy odeszli, później mu się przyśnili, i o których napisał wiersz. Niektóre z tych postaci, szczególnie te mi znane, nabrały dla mnie innego wymiaru. Broniewski, o którym się mówiło - komunista, pijak, żołnierz, w jego opowieści objawia się jako postać niezwykle dramatyczna, z tysiącem sprzeczności, świadoma swoich błędów. Bryll Broniewskiego wyciągnął z otchłani. Dzięki niemu pokochałem jego wiersze, a jeden nawet zaśpiewałem.
Rozmawialiśmy najpierw u Ernesta w domu, później przenieśliśmy te rozmowy do Radia Warszawa, a następnie postanowiliśmy ich zapis wydać w formie książkowej. Książkę miało wydać Wydawnictwo Iskry. Tyle że mnie zależało na książce z płytą, a prezesa Uchańskiego płyta nie interesowała. Poradził Bryllowi: - Dopiszcie coś o Miłoszu, o Stachurze, te nazwiska wciąż maja nośność. A Bryll: - Ale oni mi się nie przyśnili! To mnie ujęło. Ernesta nie interesowało podejście komercyjne, ale prawda. Uznaliśmy, że zostaje tak jak jest i wydajemy sami książkę z płytą "Duchy poetów" w 2013.
Płyta "Golgota Jasnogórska" to rok 2012. Kiedy zacząłem studiować poezję Ernesta, doszedłem do Golgoty. Zacząłem robić muzykę do jego wierszy-stacji, doszedłem do połowy i przestałem. Dlaczego? Nie wiem.
Odpowiedź przyszła później. W grudniu 2011 w Częstochowie zagrałem charytatywny koncert z Joanną Lewandowską, śpiewającą aktorką, doskonałą interpretatorką piosenek. Po koncercie zabrała mnie na Jasną Górę. Powiedziała: - Muszę ci coś pokazać. Koniecznie!
Mało kto wie, że nad kaplica Matki Boskiej są krużganki i tam właśnie jest eksponowana "Golgota Jasnogórska" Jerzego Dudy-Gracza. Niesamowite obrazy, ale miejsce dla nich nie jest najszczęśliwsze, choć symboliczne. Jest tam ciasno, mało światło, w takich warunkach trudno te obrazy kontemplować. Jak się tam znalazły? To wotum dziękczynne wybitnego polskiego malarza za udaną operację serca. Kiedy podziwiliśmy wspólnie te obrazy, powiedziałem Joannie o wierszach, które Bryll napisał do tych obrazów. Nie znała ich, ale zareagowała natychmiast: - Musimy to razem zaśpiewać.
Zabraliśmy się do roboty. Ernestowi głos kobiecy bardzo się spodobał, bo tej jego Drodze Krzyżowej dodał dramatyzmu. Ja głosowo bardziej w barytonowych dołach, ona hen wysoko, z przejmującym miejscami krzykiem. Do tego forma bardzo ascetyczna, gitara i trzy głosy. Dzięki temu tekst Brylla był na pierwszy planie i mógł rzeczywiście przykuć uwagę słuchacza. Od razu pojawiło się wiele propozycji koncertowych z całej Polski, ruszyliśmy w trasę, ale szybko się okazało, że dla Ernesta to jednak zbyt duży wysiłek.
30 marca 2012 wystąpiliśmy w Parafii pw. Maksymiliana Kolbego Słupsku w ramach Drogi Krzyżowej. Następnego dnia w hotelu podczas śniadania Ernest nagle zaczyna mi dziękować: - Cieszę się bardzo, że mnie się jeszcze to na starość zdarzyło – pierwszy raz od niego takie słowa usłyszałem. – Że mnie wyciągnąłeś i możemy występować. Wielu moich kolegów już tylko w domu siedzi i narzeka, a ja cały czas jestem aktywny. I dalej, jak to on, swoim jakby natchnionym głosem: - Ale słuchajcie, miałem niezwykły sen. Śnił mi się anioł, który prasował żelazkiem niebo. Było to stare żelazko z duszą. Anioł mówi do mnie: Bryllu, twoja dusza jest podzielona i nie mieści się do tego żelazka. Zrób coś z tym, bo mi się niebo nierówno prasuje.
Zaśmiałem się. Ernest chciał się czegoś napić, zaczęła mu drżeć ręka, rozlał herbatę, zaczął bełkotać. Przerażeni, z trudem doprowadziliśmy go do jego pokoju, dzwonimy po pogotowie. Wyglądało to na udar, może wylew. Lekarka go uspokoiła, kazała się rozebrać. Ernest: - Ale mam zdjąć górę czy dół? Pomyślałem, że chyba nie jest z nim tak źle. Ale zabrano go na obserwację. Do szpitala w Słupsku z Warszawy przyjechał jego syn, przyjechała żona. Następnego dnia mieliśmy grać w Białogardzie, kolejnego w Szczecinie, wszędzie czekano na Ernesta Brylla. Co mamy robić? Odwołać koncerty? Ernest kazał nam jechać dalej i grać bez niego. To był trudny moment. Koncerty były udane, ale jednak część publiczności była zawiedziona, że nie spotka się z Mistrzem. Na szczęście wszystko dla Ernesta skończyło się szczęśliwie. Lekarze stwierdzili jakiś mikroudar, który żadnych zmian w mózgu nie pozostawił. Żona Ernesta Małgosia powiedziała nam jednak: - koniec z koncertami poza Warszawą.
Przyjęliśmy tę decyzję ze zrozumieniem. Chociaż dla mnie była szczególnie trudna. Zdałem sobie sprawę, że nie będę mógł z Ernestem promować ani "Golgoty Jasnogórskiej", ani "Bryllowania", ani "Duchów Poetów", które wtedy przygotowywałem.
Po latach jednak mam w sercu przede wszystkim wdzięczności. Koncertowaliśmy intensywnie przez 4 lata, zrealizowaliśmy razem wspólnie pięć projektów: "Bryllowanie", "Bryllowanie Live", "Zejdźmy się jak na wilię", "Golgotę Jasnogórską" oraz "Duchy Poetów". Miałem też przyjemność i zaszczyt organizować jego koncerty jubileuszowe z okazji 50. lecia pracy twórczej oraz 80. oraz 85. urodzin. Stałem się także regularnym gościem otwartego domu Państwa Bryllów. Napisałem piosenkę pt. "Madonna od popaprańców" dla żony Ernesta Małgosi. Tak poeta nazywa swoją towarzyszkę życia. Utwór jest jednym z moich najbardziej popularnych, śpiewają go przy ogniskach, w schroniskach, a nawet na pielgrzymkach.
Niebawem ukaże się nowa płyta Leonarda Cohena - jakby z zaświatów.
Zapowiada ją ten utwór - Happens to the Heart. Pozwoliłem go sobie przetłumaczyć.
Z MOIM SERCEM COŚ NIE TAK
Pracowałem stałym rytmem
Czy to sztuka, nie wiem sam
Na depresję nie pomogli
Ani Jezus, ani Marks
Mały ogień ledwo płonie
Ale iskra jeszcze drga
Idź i mesjaszowi powiedz
Z moim sercem coś nie tak
Magia letnich pocałunków
Nie wiedziałem, czy je brać
A kobiety w pojedynku
Wciąż walczyły, żebym chciał
A to tylko był interes
I zostawił mdławy smak
Więc wróciłem, by się przyjrzeć
Co z mym sercem jest nie tak
Sprzedawałem świecidełka
Roztaczałem sztuczny blask
Z kuchni kotka na mnie zerka
Tygrysicą chce się stać
Słodkie bywa to więzienie
Gdy się przekupiło straż
Żaden świadek zatem nie wie
Co z mym sercem jest nie tak
Powinienem się spodziewać
W tę grę sam zacząłem grać
Od pierwszego jej spojrzenia
Zaczął się upadku czas
Brano nas za świetną parę
Ale gdzie w tym byłem ja?
Jakże pięknie ukrywałem
Że z mym sercem coś nie tak
Teraz anioł gra na skrzypcach
A na harfie diabeł gra
Każda dusza - mała rybka
W oceanie myśli gna
Wszystkie okna otworzyłem
Ale w domu ciemność trwa
Tato, powiedz, jeśli możesz
Co z mym sercem jest nie tak
Spotykałem się z żebrakiem
Miał na twarzy wiele ran
Po pazurach licznych kobiet
Których dzisiaj nie chce znać
Żaden morał z tej historii
I nie śpiewa żaden ptak
Błogosławi tylko żebrak
Serce, z którym coś nie tak
Pracowałem stałym rytmem
Czy to sztuka, nie wiem sam
Moje pieśni w stylu dawnym
Swoje miejsce w szyku znam
I postawiłbym pieniądze
Przeciw tym, co mają fart
Bo wiem dobrze jak się kończy
Kiedy z sercem coś nie tak
Obeznany byłem z bronią
Strzelać ojciec uczył mnie
Czy walczyłem nią o wolność
Czy o powiedzenie - nie
Część tego tekstu już znacie, ale dopisałem dalsze zwrotki. Będzie piosenka:
Cierpię, więc jestem
A raczej się staję
Bo byłem ślepy
A światło poznaję
Taka jest właśnie
Wolności cena
Przekraczam granice
Cierpienie wybieram
A może ono wybiera mnie
Albo ktoś inny tak to układa
Że nagle widzę ukryty sens
Człowieka w sobie powoli uzdrawiam
Cierpię, więc jestem
Choć nie wiedziałem
Że to moje brzemię
To nie za karę
Że taka właśnie
Jest prawdy cena
Doświadczam bólu
I chcę się zmieniać
A może tylko odkryć się
Swojej słabości posmakować
Zrozumieć że ten cały sens
Znajduje się w otwartych dłoniach
Cierpię, więc jestem
Ty pewnie też
I to nas łączy
Zresztą sam wiesz
Każdy z nas dźwiga
Swój życia bagaż
Zdać go nie możesz
Musisz się zmagać
A może czasem także poprosić
Albo wyciągnąć dłoń do kogoś
Razem cierpienie łatwiej się znosi
Tak odpowiadam, gdy słyszę: po co?
Oddać się w Twoje ręce
Nie potrafię Panie
Zawsze chciałem więcej
Walcząc o uznanie
Tylko na siebie liczyłem
Nie ufałem nikomu
Nie chciałem zostać w tyle
Zawdzięczać czegoś komuś
Więc sam, przed siebie i sobie
Więc sam, tak najczęściej bywa
Samotność moim domem
W niej się najczęściej ukrywam
Tyś ponoć też ukryty
Dlatego Cię znaleźć nie mogę
Tyle już dróg przebytych
Czy tak się staje człowiek?
Odpowiedzi mi nie dasz
Więc przy pytaniu zostanę
Innym ludziom je sprzedam
Taką mi rolę wybrałeś...
W piosence "Tower of Song" Leonard Cohen wspomina Hanka Williamsa, jednego z największych artystów country. Bob Dylan powiedział o nim, że jest to jeden z najlepszych pisarzy piosenek, jaki kiedykolwiek żył... Pozwoliłem sobie przetłumaczyć jego wielki przebój "I saw the light" (Światłości blask). Warto zobaczyć też film właśnie pod takim tytułem.
Światłości blask
Bez celu szedłem, grzech gonił grzech
Nikt nie miał dostępu do mnie, o nie
I przyszedł Jezus, w nocy się wkradł
I zobaczyłem światłości blask
Światłości blask, światłości blask
Wyrwał mnie z mroku i z paszczy lwa
Przywrócił radość, odmienił twarz
Wielbię Cię Panie, światłości ma
Szedłem jak ślepiec, zupełnie sam
Zżerał mnie smutek, trawił mnie strach
A Jezus rzekł mi: umyj się tam
I zobaczyłem światłości blask
Jak głupiec szedłem to tu to tam
I prostych ścieżek nie chciałem znać
Kiedy zacząłem unikać zła
Wnet zobaczyłem światłości blask
To moje kolejne podejście do Cohena. Tym razem biorę się za przeboje. Przez ostatnie dni pracowałem nad tłumaczeniem "Tower of Song". No i wreszcie jest:
Kumpli coraz mniej, siwizną błyszczy skroń
Unikam miejsc, gdzie grywałem wciąż
Miłości mam głód, ale nie szukam jej
Bo spłacam dług i dzień za dniem
W wieży piszę swą pieśń
Czy Hank Williams był tak samotny jak ja?
Jak radził sobie z tym, tylko on odpowiedź zna
Nagle jego śpiew, nade mną hen hen
On też pokój tutaj musi mieć
W wieży pisze swą pieśń
Nie wybrałem go, to on wybrał mnie
Ten mój złoty głos darem z niebios jest
Jak za każdy dar, słono płacić muszę też
Przywiązany przez aniołów pięć
W wieży piszę swą pieśń
Szpilki możesz sobie wbijać, w tę laleczkę voodoo
Twoja magia mnie omija, nie ściągniesz mnie w dół
Teraz w oknie sobie stoję, bezpiecznie tu jest
Bo nie wpuszczą żadnej z kobiet, o nie
Gdy w wieży piszesz swą pieśń
Pewnie myślisz, że zgorzkniały ze mnie gość
Bogatych też biedacy mają dość
Ale przyjdzie dzień, przyjdzie sądny dzień
Na razie wszyscy bawimy się
W wieży też słychać śmiech
Rzeka rozdzieliła nasze brzegi dwa
Kiedyś dla mnie byłaś ważniejsza niż ja sam
Kochałem cię, dobrze to wiesz
Wszystkie mosty płoną, nie ma żadnych dróg
Czuję całym sobą, jakbym tracił cię znów
A ja nie chcę już tego czuć
Dlatego żegnaj skarbie, nie wrócę szybko bo
Przenoszą nas na wieży samo dno
Ale dam ci znać, gdy przeniosą znowu mnie
I będę słodko przez cały dzień
Z wieży śpiewał ci pieśń
Kumpli coraz mniej, siwizną błyszczy skroń
Unikam miejsc, gdzie grywałem wciąż
Miłości mam głód, ale nie szukam jej
Bo spłacam dług i dzień za dniem
W wieży piszę swą pieśń
Pod wpływem Nikołaja Bierdiajewa tak mi się dzisiaj napisało, chyba nieprzypadkowo w Wielkim Tygodniu:
Cierpię, więc jestem
A raczej się staję
Bo byłem ślepy
A światło poznaję
Taka jest właśnie
Wolności cena
Przekraczam granicę
Cierpienie wybieram
A może ono wybiera mnie
Albo ktoś inny tak to układa
Że nagle widzę ukryty sens
Człowieka w sobie powoli uzdrawiam
Plaża Nissi
Podobno najpiękniejsza na Cyprze
Ciepła woda Morza Śródziemnego
Pieści ciała turystów
Szmaragd przechodzi w lazur
Lazur odcięty od błękitu granicą
Za nią już tylko Syria
Brunatna rozpacz
Zmieszana z szarą bezradnością
Przetłumaczyłem jeszcze jeden tekst Cohena "It Seemed the Better Way". Czy wejdzie na płytę? Zobaczymy. Posłuchajcie i poczytajcie:
Lepszą drogą pójść
Mogłem tak jak on
Lecz dziś za późno już
By przyjąć drugi cios
Czy prawdę mówił mi
By lepszą drogą pójść
Czy prawdę mówił mi
Bo prawdy nie ma tu
Co miało znaczyć to
Gdzie jest ukryty sens
Najpierw miłość tknął
Potem wskazał śmierć
Czy prawdę mówił mi
By lepszą drogą pójść
Czy prawdę mówił mi
Bo prawdy nie ma tu
Nie powiem więcej nic
Usiądę z boku gdzieś
Spróbuję kielich krwi
Za jego łaskę wznieść
Lepszą drogą pójść
Mogłem tak jak on
Lecz dziś za późno już
By przyjąć drugi cios
Czy prawdę mówił mi
By lepszą drogą pójść
Czy prawdę mówił mi
Bo prawdy nie ma tu
Nie powiem więcej nic
Usiądę z boku gdzieś
Spróbuję kielich krwi
Za jego łaskę wznieść
Właśnie ukazało się niezwykłe wydawnictwo "Puzzle. Afrykańska figurka". Składają się na nie obrazy Sławomira Walencika oraz wiersze pisane do nich przez różnych autorów. Jestem zaszczycony, że znalazłem się w tak zacnym artystycznym gronie. Zadanie, przed jakim stanęli wszyscy autorzy (w tym ja), nie było takie proste i oczywiste. Nie polegało tylko na wybraniu sobie grafiki i napisaniu do niej wiersza. Trzeba było koniecznie użyć w wierszu słów: puzzel/puzzle, figurka/figurki i afrykański. Jak mi poszło? Przeczytajcie:
Wczoraj w czasie drogi powrotnej z koncertu w Rybniku udało mi się dokończyć tekst nowej piosenki. Nawiązuje do archetypu zranionego uzdrowiciela. Premiera na koncercie 20. maja :)
Zraniony uzdrowiciel
Oto on
Cały z ran
I nie może się wyleczyć
Choćby chciał
Ale on tego nie wie
I próbuje wciąż na nowo
W setkach rad
W setkach ksiąg
Twarz odbija się jak w lustrze
Gdzie jest błąd
Tego nie wie
Ale ciągle wierzy w słowo
Zraniony uzdrowiciel
Z jego ran płynie do was życie
Więc nie mogą się zabliźnić
Gdy pożytek mają inni
Nowy wers
Nowa pieśń
Inni będą znów pociechę
Swoją mieć
Lecz nie wiedzą że
Podzielił się sam sobą
To nie to
To nie tak
Czas nauczył go
Jak cenny jest ten brak
Więc pogodził się
Ze swą chorobą
Zraniony uzdrowiciel
Z jego ran płynie do was życie
Więc nie mogą się zabliźnić
Gdy pożytek mają inni
Właśnie wróciłem z Amsterdamu. Wrażenia? Takie jak w wierszu, który mi się napisał wczoraj...
Zamknęli Boga na klucz
A sztukę w muzeum
Wolny jest tylko ludzki smutek
Snujący się po ulicach bez celu
Nasycony dymem amnezji nie mija
Przeniknięty czerwonym światłem latarń
zapada się w sobie
Licząc, że znajdzie tam jakiś kanał
którym wypłynie na otwarte morze
Amsterdam, 24.04.2017
Dzisiaj, w Dzień Kobiet, udało mi się dokończyć tekst piosenki o Białej Damie z Chicago lub jak ją nazywano "Resurrection Mary". Historię tę usłyszałem od kolegi, jadąc z nim po koncercie Archer Avenue w Chicago. Ponoć od prawie 90 lat przy tej drodze różni kierowcy natrafiają na kobietę w pięknej białej sukni, w butach do tańca i w białym szalu. Panowie się zatrzymują, ona wsiada i prosi o podwiezienie do Cmentarza Zmartwychwstania "Resurrection Cemetery" i tam znika. Legenda głosi, że to duch dziewczyny, która w 1927 roku po kłótni ze swoim chłopakiem wybiegła z sali tanecznej, została potrącona przez samochód, zginęła na miejscu, a kierowca zbiegł. Więcej przeczytacie tutaj: https://en.wikipedia.org/wiki/Resurrection_Mary. A oto mój tekst:
BIAŁA DAMA
Zobaczyłem ją przy drodze
Biała suknia, biały szal
Zatrzymałem się a potem
Ruszyliśmy w śnieżną dal
Zmartwychwstał czas
Z dwudziestych lat
Ten szyk, ten wdzięk
Biała dama - śnieg
Podróż jedną chwilę trwała
Chociaż dla mnie cały wiek
Przy cmentarzu zapytała
Jak do nieba dostać się
Zmartwychwstał czas
Z dwudziestych lat
Ten szyk, ten wdzięk
Biała dama - śnieg
I odeszła w noc zimową
Tańczył za nią biały puch
Musisz wierzyć mi na słowo
Biała dama wróci znów
Umierał czas
Z dwudziestych lat
Zniknął jak ze snu
Białej damy duch
Dzisiaj skończyłem wreszcie piosenkę o św. Janie od Krzyża. W zasadzie wcieliłem się w jego postać, bo piszę w pierwszej osobie. Rozpoczynam od momentu uwięzienia św. Jana w Toledo. To właśnie pod wpływem tych dramatycznych wydarzeń, gdy Jan był więziony, bity i szykanowany przez swoich współbraci, powstały nieśmiertelne dzieła mistyczne i poetyckie, m.in. "Droga na Górę Karmel" czy "Żywy płomień miłości".
Droga na Górę Karmel
Zima w Toledo bywa bardzo sroga
Lecz bardziej sroga bywa podłość ludzka
Pod moją celą słyszę ciche słowa
Że czeka na mnie tylko ciemna trumna
Do tego jeszcze ta codzienna chłosta
I smród, i wszy łażące po mej głowie
W ciemności ginie cała moja postać
Gdzie jesteś? Gdzie się skryłeś? Proszę powiedz!
Szukałem Cię na zewnątrz
Lecz Ciebie nie ma tam
W podróż ruszam wewnętrzną
By znaleźć ukryty skarb
Na Górę Karmel idę przez noc ciemną
A ciemność gasi pożądania ogień
Moje zmysły nie pragną już niczego
Z doczesnych rzeczy nic już nie jest moje
Dalej przede mną tajemnicze schody
Mej wiary płomyk drogę mi oświetla
W ciszy grobowej słyszę jakiś skowyt
To ma dusza płacze i nie chce przestać
Szukałem Cię na zewnątrz
Lecz Ciebie nie ma tam
W podróż ruszam wewnętrzną
By znaleźć ukryty skarb
Po nocy zmysłów czeka mnie noc ducha
Droga jest wąska, bardzo ciasna brama
Rozumu już nie mogę dłużej słuchać
Pamięci mojej nie pozwalam kłamać
I gdy już tylko pozostanie wola
I gdy zrozumie że ma jedno wyjście
Twej woli wreszcie się z ufnością podda
W jedności z Tobą radość swą wykrzyknie
Żywy płomieniu miłości
Od zawsze byłeś tam
W mej duszy najgłębszej istności
Znalazłem ukryty skarb
To wojny kres
Złożyłem broń
Ścigali mnie
Uciekłem stąd
Ścigali mnie
Przez cały kraj
Ukryłem się
Gdzieś pośród was
Przeszłości mej
Nie znajdą bo
Do grobów trzech
Schowałem ją
Z faktów i kłamstw
Historii tło
Dobrze to znasz
No i co
No i co
No i co
To wojny kres
Złożyłem broń
Są prawdy dwie
Walczących stron
Bierz, którą chcesz
No i co
Zwycięstwo chcą
Zachować ci
Którzy przelali
Najwięcej krwi
Tymczasem ten
Nasz cały świat
Nie więcej niż
Kuchenny blat
Ten bawi się
Ten w coś tam gra
Ta sama pieśń
Każdego dnia
A każdy dom
Spokojny jest
Gdy działa on
A słucha jej
I właśnie ten
Marazmu głos
Niektórzy z nas
Miłością zwą
A inni mówią
O nim los
Choć tak naprawdę
To bliski ktoś
Kto w głębi był
I w prawdzie też
Dla ciebie pył
A dla mnie krew
Nie pytaj mnie
Nie pytaj kto
Są prawdy dwie
Walczących stron
No i co
No i co
Przeszłości mej
Nie zdradzę bo
Są prawdy dwie
Walczących stron
Bierz, którą chcesz
No i co
Nie mogłem tak
Okrutnym być
Nienawiść siać
Jak mogłeś ty
Lecz szybki zwrot
Piruetów sześć
I wrogów głos
Dziś twoim jest
Bo w sercu twym
Żmij wściekłych jad
Z ust płynie syk
Plugawych kłamstw
Podają ci
Dziś swoją dłoń
Bo zło przyciąga
Zawsze zło
No i co
No i co
Przeszłości mej
Nie zdradzę bo
I z prawd i z kłamstw
Historii tło
Taki jest świat
No i co
No i co
No i co
Przeszłości mej
Nie zdradzę bo
Jest we mnie jak
W całości część
Bez niej jest brak
Była więc jest
To żony grób
I dzieci mych
Bezpieczni już
Od ludzi złych
Bo przy nich ja
I w noc i w dzień
Przeszłości wszak nie zdradza się
To wojny kres
Złożyłem broń
Ścigali mnie
Uciekłem stąd
Ścigali mnie
Przez cały kraj
Ukryłem się
Gdzieś pośród was
Nie biorę nic
Więc ciebie też
Gwiazdo upadła, już muszę biec
Nie mam daleko, obok jest bar
Tam na gitarze w weekendy gram
Mówią, że jestem podobno tym,
Który się poddał, nie wierzy w „my”
Takich jak ja wciąż paru jest
Nie biorą nic ze sobą też
Żegnaj upadła gwiazdo ma
Mówiłaś prawdę, prosto w twarz
Że miałaś życie nie takie jak
Mogłabyś mieć, gdyby nie ja
Głupi marzyciel, którego sny
Krążyły bardzo daleko od „my”
Takich jak ja wciąż paru jest
Nie biorą nic ze sobą też
Nie biorę nic
Więc ciebie też
Gwiazdo upadła, już muszę biec
Nie mam daleko, obok jest bar
Tam na gitarze w weekendy gram
Mówią, że jestem podobno tym,
Który się poddał, nie wierzy w „my”
Takich jak ja wciąż paru jest
Nie biorą nic ze sobą też
A jeśli spotkam Cię kiedyś tam
Czy będę umiał ukryć ten żal
Że także inne słyszały ten tekst
Nie biorę nic, więc ciebie też
Każesz mi śpiewać
Nawet wtedy gdy jest źle
Każesz mi śpiewać
Wciąż tę samą prostą pieśń
Każesz mi śpiewać
Odkąd źródła przestały bić
Każesz mi myśleć
Gdzie by się tu można skryć
Każesz mi śpiewać
Chociaż mój przemija świat
Każesz mi myśleć
Jak mam wreszcie wziąć się w garść
Każesz mi śpiewać
Choć doskwiera szarość dnia
Każesz mi śpiewać
Alleluja wielki psalm
Każesz mi śpiewać
Jak więźniowi dajesz cynk
Każesz mi śpiewać
Wystukujesz równy rytm
Każesz mi marzyć
Że ta miłość będzie trwać
Każesz mi myśleć
O tych, których pieśni gram
Mów do mnie wciąż, że nad brzegiem twej rzeki
Zniknie wreszcie pragnienie i głód
Mów do mnie wciąż aż zrozumiem swój sprzeciw
Aż zrozumiem to cierpienie i ból
Mów do mnie wciąż, abym umiał na trzeźwo
Przejść z twą pomocą przez każde piekło
Mów do mnie wciąż, nieustannie powtarzaj
Mów, że mego dobra chcesz
Amen, amen, amen
Mów do mnie wciąż, że ofiary śpiewają
A poczucie winy ma jeszcze sens
Mów do mnie wciąż, niech dziś wszyscy uznają
Że zemsta w Twoich rękach jest
Mów do mnie wciąż, abym umiał na trzeźwo
Przejść z twą pomocą przez każde piekło
Mów do mnie wciąż, nieustannie powtarzaj
Mów, że mego dobra chcesz
Amen, amen, amen
Mów do mnie wciąż, że tam dzień wygrał z nocą
Chociaż tutaj miała wiecznie trwać
Mów do mnie wciąż, że anioły wciąż psocą
I być może staną w moich w drzwiach
Mów do mnie wciąż, abym umiał na trzeźwo
Przejść z twą pomocą przez każde piekło
Mów do mnie wciąż, nieustannie powtarzaj
Mów, że mego dobra chcesz
Amen, amen, amen
Mów do mnie wciąż, że grzech świata cały
Został zmyty przez baranka krew
Mów do mnie wciąż, że gdzieś w nas ocalały
Resztki wiary tych, co szli na rzeź
Mów do mnie wciąż, abym umiał na trzeźwo
Przejść z twą pomocą przez każde piekło
Mów do mnie wciąż, nieustannie powtarzaj
Mów, że mego dobra chcesz
Amen, amen, amen
Poskładaj w jedną całość
Kawałki mego "ja"
Obietnicą dotrzymaną
Pozwól mi się stać
Wyciągnij drzazgi z oczu
I pomóż dźwigać krzyż
Przyjdź, uzdrów moje ciało
Przyjdź, uzdrów moją myśl
O niebo, chciej wysłuchać
Ten mój pokutny hymn
Przyjdź, uzdrów mego ducha
Przyjdź, uzdrów moją myśl
Przez miłosierdzia bramę
Pozwól mi dziś przejść
Nie zasłużyłem Panie
Na łaskę ani śmierć
Tęskniłem wciąż za mało
By serce mogło bić
Przyjdź, uzdrów moje ciało
Przyjdź, uzdrów moją myśl
Ciemności nie chcę więcej
Niech światło Twoje lśni
Przyjdź, uzdrów moje serce
Przyjdź, uzdrów moją myśl
Niepodzieloną miłość
Ukrywa gwiezdny pył
Twe serce w moim było
Uczyło mnie jak żyć
Niech niebo dzisiaj śpiewa
Niech ziemia niesie pieśń
Przyjdź, uzdrów moje trzewia
Przyjdź, uzdrów imię me
Tęsknoty mojej ręce
Do Ciebie Panie lgną
Krew płynie coraz prędzej
Już ma choroby dość
O Panie, chciej wysłuchać
Ten mój pokutny hymn
Przyjdź, uzdrów mego ducha
Przyjdź, uzdrów moją myśl
Ciemności wirus
W twojej szklance musiał być
Ciemności wirus
Wziąłem tylko łyk
Zapytałem, czy to minie
Powiedziałaś, do dna pij
O przyszłość nie dbam
Zostało mi niewiele dni
I nawet tu i teraz
Do roboty nie mam nic
Przeszłością chciałem się pocieszyć
Ale ciemność już u drzwi
Czy mogłem to przewidzieć
Całkiem przejrzeć cię na wskroś
I w tym młodzieńczym zwidzie
Zobaczyć, że jest jeszcze ktoś
Teraz już widzę skarbie
Ciemność swą wyciąga dłoń
Papierosów już nie palę
Przestałem także pić
Nie kochałem cię wcale
To ty ze mną chciałaś być
Powrotów nie chcę, skarbie
Bo nic już nie smakuje mi
Kochałem kiedyś tęczę
Jej widok mi zapierał dech
I jeśli chciałem czegoś więcej
To by prawdziwy był mój śmiech
Ale ciemności wirus, skarbie
Bardziej niż ciebie zniszczył mnie
Ciemności wirus
W twojej szklance musiał być
Ciemności wirus
Wziąłem tylko łyk
Zapytałem, czy to minie
Powiedziałaś, do dna pij
Prawie jak ten blues (Almost Like the Blues)
tł. Marcin Styczeń
Głodujących dziś widziałem
Gwałtem się odciskał gwałt
Ich domostwa spopielałe
Milczał głośno cały świat
Znieść nie mogłem ludzkich spojrzeń
Wzrok uciekał w bok i w dół
Było smutno, było groźnie
Było prawie jak ten blues
Było prawie jak ten blues
Umierałem więc na raty
Jeden człowiek, śmierci część
Ale gdy ginęły masy
Chciałem umrzeć razy pięć
Dziś tortury, zabijanie
To kolejny dobry nius
A tu dzieci giną, Panie
A to prawie jak ten blues
A to prawie jak ten blues
Czy zamrozić mam swe serce
By nie musieć więcej czuć
Ojciec mówi: jak najprędzej
Matka mówi: nie rób głupstw
Słucham w kółko ich historii
Starych Żydów mądrych słów
Tak to było w tej niewoli
Było prawie jak ten blues
Było prawie jak ten blues
Ponad nami nie ma Boga
Ani piekła tam na dole
Każdy dzisiaj zna te słowa
Lecz ja inne dzisiaj wolę
Bo dostałem zaproszenie
Jakże bym odmówić mógł
Było prawie jak zbawienie
Było prawie jak ten blues
Było prawie jak ten blues
Tylko w moim mroku (You want it darker)
tł. Marcin Styczeń
Gdy rozdajesz karty
Ja wypadam z gry
A gdy wskrzeszasz z martwych
Gniję w grobie swym
Kiedy Twoja chwała
Mój musi być wstyd
Tylko w moim mroku
Możesz światłem być
Wielki tak, święty tak
Wielbię Imię Twe
Słaby tak, marny tak
Gdyś w ludzkie ciało wszedł
Twoje światło płonie
Dobrze o tym wiesz
Tylko w moim mroku
Hineni Hineni
Jestem Panie mój
To miłosna jest historia
Niewesoła zbyt
Że kochając musisz cierpieć
Giniesz, aby żyć
Tak od zawsze mówi pismo
I to nie jest niemy krzyk
Tylko w moim mroku
Możesz światłem być
Ustawiłem dziś po ścianą
Swe demony trzy
Egzekucję chciałem zacząć
Aby wolnym być
Krzywdy zrobić im nie dałeś
Bo Twe światło lśni
Tylko w moim mroku
Hineni Hineni
Jestem Panie mój
Wielki tak, święty tak
Wielbię Imię Twe
Słaby tak, marny tak
Gdyś w ludzkie ciało wszedł
Twoje światło płonie
Dobrze o tym wiesz
Tylko w moim mroku
Gdy rozdajesz karty
Ja wypadam z gry
A gdy wskrzeszasz z martwych
Gniję w grobie swym
Kiedy Twoja chwała
Mój musi być wstyd
Tylko w moim mroku
Możesz światłem być
Hineni Hineni
Jestem Panie mój
Weź swój ster (Steer your way)
Weź swój ster i płyń dalej przez świętości i przez szlam
Weź swój ster i płyń dalej, dziś upadłeś, jutro wstań
Weź swój ster i płyń ponad tym, co już zaczyna gnić
Idź by iść
Śnij by śnić
Dzień za dniem
Żyj by żyć
Weź swój ster chociaż serce nie chce słuchać dawnych prawd
Całą dobroć tego świata i mądrości dopadł krach
Możesz kupić dziś kobietę, ale proszę dalej idź
Idź by iść
Śnij by śnić
Dzień za dniem
Żyj by żyć
Weź swój ster i płyń dalej do samego bólu bram
Który bardziej jest prawdziwy niż ktokolwiek, niż ty sam
Ale nie wiem czy w tym bólu znajdziesz Boga czy też nic
Idź by iść
Śnij by śnić
Dzień za dniem
Żyj by żyć
Szepczą wciąż wieczne góry, a zraniony kamień łka
Że Bóg umarł byś był święty, twoja śmierć - marności znak
Powtórz więc: Mea Culpa, zapomniane prawie dziś
Idź by iść
Śnij by śnić
Dzień za dniem
Żyj by żyć
Weź swój ster, ale wiedz, że do pytań nie masz praw
Czemu On się zrównał z nami, choć nie musiał przecież tak
Czemu milczał, gdy bezprawnie go skazali na ten krzyż
Idź by iść
Śnij by śnić
Dzień za dniem
Żyj by żyć
Ostatnio dostałem zamówienie na napisanie piosenki o św. Jadwidze. Byłem przekonany, że chodzi o Świętą Jadwigę Królową (ur. między 3 października 1373 a 18 lutego 1374 w Budzie, zm. 17 lipca 1399 w Krakowie). Mimo że dostawałem maile z jakimiś sugestiami, nie otwierałem ich, aby być wolny artystycznie. Sam poszukałem inspiracji i znalazłem. Otóż królowa Jadwiga "w swym życiu harmonijnie łączyła kontemplację z działalnością praktyczną, co wyraziła również w nawiązującym do Ewangelii symbolu dwóch przeplatających się liter MM (Maria i Marta), który poleciła umieścić na ścianach swej komnaty". I tak powstała ta piosenka:
MM
M i M jak miłosierna miłość
M i M Martę z Marią złączyło
M i M kreśli święta Jadwiga
M i M niech trwa jedności chwila
Święta Jadwigo, proszę naucz nas
Jak troszczyć się o wiele
I przy Jego boku trwać
Jak zachować najlepszą cząstkę
Z ludzkim złączyć to, co boskie
Święta Jadwigo, proszę naucz nas
M i M jak modlitwa matki
M i M szepczą wiernych wargi
M i M nad komnatą Jadwigi
M i M jak wieczność w tej chwili
M i M jak mistyczne milczenie
M i M krzyczą z Wawelu kamienie
M i M na zawsze z Jadwigą
M i M jak miłosierna miłość
Podekscytowany wysłałem tekst piosenki, po czym dostałem odpowiedź, że piosenka co prawda się podoba, ale dotyczy innej świętej. Okazało się, że miałem napisać o Świętej Jadwidze Śląskiej (ur. między 1178 a 1180 w Andechsie, zm. 14/15 października 1243 w Trzebnicy) .
Przeprosiłem i zabrałem się do roboty. "Święta Jadwiga Śląska według podań była osobą posiadającą cechę wielkiej skromności, a jednocześnie bardzo zaangażowaną w swoje działanie. Cechy te ilustruje legenda, według której Jadwiga, aby nie odróżniać się od reszty swego ludu oraz w imię pokory i skromności, chodziła boso. Irytowało to bardzo jej męża, wymógł więc na spowiedniku, aby ten nakazał jej noszenie butów. Duchowny podarował swej penitentce parę butów i poprosił, aby zawsze je nosiła. Księżna, będąc posłuszną swojemu spowiednikowi, podarowane buty nosiła ze sobą, ale przywieszone na sznurku. Poza tym Jadwiga przygarnęła na dwór i stale utrzymywała trzynaścioro kalek, którymi osobiście się zajmowała – również podczas wyjazdów całego dworu. Budziło to krytykę, ale Jadwiga była nieugięta. Bardzo angażowała się w opiekę nad chorymi na trąd, wiele czasu spędziła w szpitalu dla trędowatych w Środzie Śląskiej". No i kolejna piosenka się napisała:
Księżna Jadwiga
Księżna Jadwiga idzie boso
Buty do paska ma przypięte
Nogi ją ku kalekim niosą
W cierpieniu widzi to, co święte
Nie słucha głosów oburzonych
Że niebezpiecznie, że zaraza
Bo ona kocha świat stworzony
Choroba, ból jej nie przeraża
Idź, idź, idź Jadwigo
Razem ze swymi kalekami
I wnet się słabość stanie siłą
Chociaż ją inni mają za nic
Idź, idź, idź Jadwigo
Wstaw się za nami tam przed Panem
Wierzymy, że za twą modlitwą
I nasze będę wysłuchane
Księżna Jadwiga idzie boso
Przy drodze klęczy trędowaty
Z tych, co to rzadko o coś proszą
Nie wierzą, że ktoś ich zobaczy
Gdy spojrzał w oczy dobrej pani
Krzyknął, że chce być oczyszczony
A ona nie zważając na nic
Zabrała prosto go do Środy
Księżna Jadwiga idzie boso
Po stopniach kroczy wprost do nieba
A wszyscy chorzy głośno proszą
Że jej na ziemi bardziej trzeba
Dlatego butów nie zakłada
By nikt jej w raju nie usłyszał
Kiedy na ziemię musi wracać
Pierwsza na drodze jest Trzebnica
Przechodzi, ale Go nie widzę
Nie o to przecież chodzi
By szukać kogoś ponad życiem
"Jestem" to czasownik
(sł. Marcin Styczeń)
Modlitwa to ciągłe powroty
Od choroby rozproszeń do ciszy
Która leczy jak dotyk
A mowę ciała zawsze usłyszysz
(sł. Marcin Styczeń)
I znowu zaczynam od początku
Ten raz sto pierwszy jakby pierwszy
Na tej drodze nie ma wyjątków
Musisz oddać się bez reszty
(sł. Marcin Styczeń)
Kim jesteś Panie?
Kim jestem ja?
Oddycham pytaniem
To wszystko co mam
To moja modlitwa
Bez próśb i bez skarg
Pytanie jak przystań
Dla "Ty i dla "ja"
(sł. Marcin Styczeń)
Gdzie jest twoja wola
A to cię dzisiaj pytam
Czy czyny idą po słowach?
Czy niemoc przed startem je chwyta?
(sł. Marcin Styczeń)
W melodię świerszczy wsłuchany
Staję się jak te ryby
Co głosu nie mają niby
A płyną w kierunku obranym
(sł. Marcin Styczeń)
Uwolnij mnie od banału
I ku prostocie prowadź
Zawiń w ciszę jak w całun
Wszystkie umarłe słowa
(sł. Marcin Styczeń)
I znowu to napięcie
Powinność karci życie:
Kiedy będziesz lepsze
I staniesz tam na szczycie
A życie sobie płynie
Poza szlakami dążeń
Ze szczytu na równinę
I wpada w wieczne morze
(sł. Marcin Styczeń)
Wyświetla kinowy projektor
W kółko te same filmy
Powtórki to moja przeszłość
Nowości też jakby były
I nagle ktoś drzwi otwiera
Na ekran pada światło
Widz jakiś krzyczy: nie teraz
A ja bym chciał, by nie zgasło
(sł. Marcin Styczeń)
Te momenty ciszy
Przychodzą niewiadomo skąd
Łączą nas z czymś wyższym
Co schodzi w nas na samo dno
(sł. Marcin Styczeń)
Chociaż lubię swój dom i łóżko
Tęsknię za wędrówki rytmem
Gdy mimo bólu idziesz równo
I zachwycasz się tym, co zwykłe
(sł. Marcin Styczeń)
Minęła 40. rocznica śmierci Stanisława Grochowiaka. Przy grobie poety spotkali się przyjaciele i miłośnicy jego poezji, m.in. Ernest Bryll i Wojciech Brojer.
Na końcu świata punkt zero zero
Więc to nie meta tylko start
Patrzę w przyszłość z wiarą szczerą
Do przodu pielgrzymie - szepcze mi wiatr
(sł. Marcin Styczeń)
Stoję w kolejce po cud
Lecz cudem jest sama Droga
Nie ma dziś we mnie wielkich słów
Więc powiem tylko: prowadź
(sł. Marcin Styczeń)
¿Qué tal?, ¿Qué tal?, ¿Qué tal?
Pytają mnie Hiszpanie
A ja patrzę w ich oczy jak w dal
I siebie w nich nie poznaję
(sł. Marcin Styczeń)
Maskę klauna zawiesiłem na drzewie
Zamiast śmiechu na twarzy bólu grymas
Na pocieszenie mówię sam do siebie
Chłopie, naprawdę nieźle się trzymasz
(sł. Marcin Styczeń)
Poszukujący i śpiący
To dwie kategorie ludzi
Jedni od rana w akcjach gorących
Drugich nie możesz dobudzić
(sł. Marcin Styczeń)
A cień cały czas przede mną
Jakby właśnie on znał drogę
Jak by wiedział, że przez ciemność
Idzie ku mnie życie nowe
(sł. Marcin Styczeń)
Prowadzą mnie strzałki i muszle
Zmęczenie, pot i brak snu
Choć wiem, że wcale nie muszę
Wybieram kojący ból
(sł. Marcin Styczeń)
Hiszpańska Galicja pachnie polską wsią
Tą samą zielenią się mieni
Mieszkańcy chętnie ściskają twą dłoń
Ich uścisk uściskiem nadziei
(sł. Marcin Styczeń)
Dlaczego idziesz Camino
Pytają cię co dnia
Gdy jesz chleb, pijesz wino
A odpowiedź tylko Droga zna
(sł. Marcin Styczeń)
Przez przebaczenia bramę
Przechodzi się, gdy już nie ma sił
By dźwigać żal jak karę
Cudzych grzechów i cudzych win
(sł. Marcin Styczeń)
Przeszłości nie zaprzeczysz
Ale jej już nie ma
Idź drogą, która leczy
Jak Camino, które wszystkich zmienia
(sł. Marcin Styczeń)
Zostawiam pod krzyżem kamień
I siebie, jakim byłem
A także niedobrą pamięć
Nowe już do mnie idzie
(sł. Marcin Styczeń)
Wyrzuciłem z plecaka buty
Od razu zrobiło się lżej
Camino każdego dnia uczy
Do życia potrzeba mniej
(sł. Marcin Styczeń)
Jedni mówią: Camino to samotna droga
Inni: na Camino nigdy nie jesteś sam
A ja myślę: niepotrzebne słowa
Oczy wpatrzone w głębię jak w dal
(sł. Marcin Styczeń)
Przed chwilą zjadłem paellę
Hiszpańskie słońce świeci mi w oczy
Co ma się dziać, niech się dzieje
Pozwalam się życiu zaskoczyć
(sł. Marcin Styczeń)
Za ścianą płacze dziecko
Za oknem szum ulicy
Uwagi lekki przeskok
I milczę z Tym, który milczy
Milczenie drąży skałę
Co tajemnicę skrywa
Zasłania ją swym ciałem
Gdy prawda zbyt dotkliwa
(sł. Marcin Styczeń)
I co Wam dzisiaj Styczeń powie
W połowie sierpnia pod wieczór
Jest świat po drugiej stronie powiek
Możecie wejść do niego bez przeszkód
(sł. Marcin Styczeń)
Jestem dzisiaj taki kruchy
Jak ten kubek w twoich dłoniach
Trzymaj mocno mnie za uchwyt
Bym w całości się zachował
(sł. Marcin Styczeń)
Tak bardzo nie lubię pustych słów
A czy moje cokolwiek znaczą
Aby relację budować znów
Od nieprzyjaciół trzeba zacząć
(sł. Marcin Styczeń)
Tu nie chodzi tylko o ciszę
Ważniejsza jest intencja
Że chcesz być z Nim jeszcze bliżej
I że to pragnienie twego serca
(sł. Marcin Styczeń)
Jak dobrze sobie spojrzeć w oczy
I dostrzec prawdę głęboko skrywaną
Że pragnie się w miłość jak w ogień skoczyć
Choć wie się przecież, że będzie bolało...
(sł. Marcin Styczeń)
Przyglądam się światu tak jak się jawi
Do samych rzeczy powracam
Zaglądam w siebie by siebie zostawić
I wczuć się w ciebie jak w brata
(sł. Marcin Styczeń)
Wdrapałem się na Górkę Zgody
Na ucho szepnął mi święty Roch
Przekaż proszę i starym, i młodym
Że lepszy uśmiech niż jakiś foch
(sł. Marcin Styczeń)
Gdy robię wdech - przyjmuję
Gdy robię wydech - oddaję
Nie muszę niczego rozumieć
Ani się uczyć na pamięć
Tak to za nas Ktoś stworzył
Bezbronna staje się pycha
Gdy do celu nie dąży
Tylko spokojnie oddycha
(sł. Marcin Styczeń)
Wolny od życzeń i trosk
Od celów oraz dążeń
Wsłuchany w wewnętrzny głos
Tak jak jest - jest dobrze
(sł. Marcin Styczeń)
Jak dobrze złości moja
Że ogniem trawisz me wnętrze
Po wszystkich duszy pokojach
Płynie gorące powietrze
Wypalasz uczucia nijakie
Co nazwać się nie potrafią
Wszystko staje się jakieś
I chce się od nowa zacząć
(sł. Marcin Styczeń)
Nie oceniam, nie porównuję, patrzę
Drzewa po prostu są
Nie potrzebują znaczeń
Patrzę i patrzę, nie myślę nad życiem
Jaśnieje mi wzrok
Przepełniony zachwytem
(sł. Marcin Styczeń)
Bardzo się dzisiaj staram
Słów szukam mądrych i świętych
A bez nich i tak prosta wiara
Pokona życiowe zakręty
(sł. Marcin Styczeń)
Jest taka samotność, która nie zabija
Możesz ją zawsze chwycić za dłonie
I cierpliwie z nią budować przyjaźń
Aż serce się stanie spokojem
(sł. Marcin Styczeń)
Tutaj zawsze o wolność idzie
Więc musisz szczerze sam siebie pytać
Kto ma władzę nad twoim życiem?
Do jakich więzień się dajesz zamykać?
(sł. Marcin Styczeń)
Spadam w tę miłość jak śliwka w kompot
Na głowę ktoś mi sypie cukier
W słodkiej zalewie przestaję być sobą
I myślę tylko jak stąd uciec
Jak wieko zakręcą... To po obiedzie
Połknie mnie razem z kompotem gardło
Trudno być darem z samego siebie
Czy śliwka powie, że było warto?
(sł .Marcin Styczeń)
Czy ja naprawdę komuś służę?
Pytam dzisiaj sam siebie
Pytanie jak twarz odbija się w lustrze
Nie możesz odpowiedzieć: nie wiem
(sł. Marcin Styczeń)
Pomilczymy dziś na dwa głosy
Ty nie powiesz nic
Ja nic nie odpowiem
I będziemy trwać poza światem głośnym
W sobie się kryć
Pod osłoną powiek
(sł. Marcin Styczeń)
Zapisuję swoje myśli
By się dłużej nie błąkały
Tak się właśnie głowę czyści
I wprowadza drobne zmiany
Masz coś zrobić, zrób, nie zwlekaj
Akcja to jest medytacji owoc
Bóg się dzieje, a nie czeka
Wciąż się ciałem staje słowo
(sł. Marcin Styczeń)
To, co myślisz o sobie, nie musi być prawdą
Choć tak trudno samemu to dostrzec
Myśl zaborcza twoim „ja” chce zawładnąć
Uwolnij je, a do siebie dotrzesz
(sł. Marcin Styczeń)
Dobrze, że jesteś
To Ci dzisiaj mówię
Bez niedopowiedzeń
I bez niedomówień
To nie przypadek
Nie koincydencja
Słowa są za małe
Tak wiele ci zawdzięczam
(sł. Marcin Styczeń)
Moja wiara ma siostrę
Do której mam słabość
Odpowiedzi proste
Jej nie zadowalają
Pytań się nie boi
Lubi tajemnicę
Wyzwala nas z niewoli
Własnych ograniczeń
(sł. Marcin Styczeń)
To właśnie tu, w sam środek, w splot
Wpada światło i się załamuje
Nad przepaścią robi skok
I po ścianie w dół sunie
Lecz nie dochodzi od razu do dna
Bo otchłań wielka jak Grand Canyon
Więc musisz światło zapraszać co dnia
Aż dyscyplina zmieni się w wierność
(sł. Marcin Styczeń)
Co mi chcesz powiedzieć gniewie
Ty co nie przebierasz w słowach
Tak wiele o sobie nie wiem
Tak często cię tłumię i chowam
A kiedy użyję twej siły
Wszystko się nagle burzy
Jak być z tobą prawdziwym
Jak sprawić byś zaczął mi służyć
Gniew spojrzał na mnie zdziwiony
Ciągle o jednym nie wiesz
Ja jestem sygnał alarmowy
I krzyczę o twojej potrzebie
(sł. Marcin Styczeń)
W wielkim piecu płonie gniew
A ja drew dorzucam
W uszach dźwięczy pusty śmiech
Gniewem nic nie wskórasz
Po nim przyjdzie smutny gość
Przy piecu będzie się żalił
Na nieszczęśliwy własny los
Lecz ognia nie rozpali...
(sł. Marcin Styczeń)
I znowu rośnie we mnie
Ten demon o smutnej twarzy
Za niespełnione pragnienie
Innych wciąż żółcią karze
A oni niczemu niewinni
Często karzą też siebie
Bo biegną wszystkie ich myśli
Za niespełnionym pragnieniem
(sł. Marcin Styczeń)
Wszystko albo nic
Czy też znasz to myślenie
Co nie pozwala iść
I karmi cię złudzeniem
Że tylko doskonali
Że życie to igrzysko
Jak dobrze, że są słabi
Dla których nic to wszystko...
(sł. Marcin Styczeń)
Niepokój i spokój to dwaj bracia
Mieszkają i w tobie, i we mnie
Gdy pierwszy odchodzi, drugi wraca
I robi się jakoś pewniej
Lecz w domu dla obu jest miejsce
Nie próbuj pierwszego odrzucić
Tak się buduje nieszczęście
Wyparte i tak kiedyś wróci
(sł. Marcin Styczeń)
Tak wiele we mnie niezgody
Na inne poglądy i racje
Nad głową kraczą mi wrony
Jakoś zupełnie inaczej
A niech sobie kraczą do woli
Zgoda zdejmuje mi więzy
Nie musi mnie dłużej niewolić
Podziałów zacięty język
(sł. Marcin Styczeń)
Staram się dzisiaj nie starać
Rozbijam powinności mur
Divertimento Mozarta
Leczy mnie w D-dur
Divertimento - rozrywka
Panowie przyszli z piwem
Z Polski pragną się wyrwać
Chociaż na krótką chwilę
A chwila cichutko siedzi
Patrzę na nią z podziwem
Nie trzeba mi żadnej wiedzy
Wystarczy czyste bycie
(sł. Marcin Styczeń)
Ani to, ani to, ani to
Ani tamto, ani tamto, ani tamto
Tylko nic, nic, nic, nic, nic
I na górze także nic
(sł. św. Jan od Krzyża)
Jak długo to potrwa, nie wiem
Nie zaprzątam sobie tym głowy
Na tej drodze nie oszukasz sam siebie
A Mistrz przyjdzie, gdy będziesz gotowy
(sł. Marcin Styczeń)
Nie jestem poetą
Widzę
To jest drzewo
To kamień
To kwiat
A ja?
Widzi?
Czy jestem widzeniem?
(sł. Marcin Styczeń)
I znowu jestem gdzieś
Gdzieś indziej, lecz nie tu
Szukam tajemnych przejść
I zapomnianych dróg
A przejście już odkryte
Od "kiedyś tam" do "teraz"
A droga zwana życiem
Przed tobą się otwiera
(sł. Marcin Styczeń)
Świadomość bezsensu to już sens
Bo bezsens nie jest świadomy
Ten kto widzi gdzieś w tobie jest
Musisz tylko zerwać zasłony
(sł. Marcin Styczeń)
Co wyparłem? Czemu zaprzeczyłem?
Pytania jak cień stanęły przede mną
Na tym moście jeszcze nie byłem
Jasną i ciemną stronę łączy w jedno
(sł. Marcin Styczeń)
Do siebie samego i do innych
Minuta po minucie
Rozbrojone z winy
Rodzi się współczucie
(sł. Marcin Styczeń)
Niezwykle trudna ta prostota
Trzeba być wiernym nudzie
Tylko ten, kto ją pokocha
Wyleczy się ze złudzeń
(sł. Marcin Styczeń)
Czy się udało? Skończyło sukcesem?
To pytania nie na miejscu
Udaje się Teraz, przez to, że Jesteś
Odarty ze wszystkich sukcesów
(sł. Marcin Styczeń)
Gdyby serce zaczęło myśleć
Przestałoby bić
Nie myślę, więc jestem
Jak ten pierwotny rytm
(sł. Marcin Styczeń)
- Ale pędziłeś, ale pędziłeś
Musiałem pędzić za tobą
Jak często życie czyjeś
Ratuje jedno słowo
(sł. Marcin Styczeń)
Moje myśli jak niezaplanowana podróż
Może tam, a może tam, a może jeszcze gdzieś
Medytacja to szczęśliwy powrót
Od zdobywania do trwania, od "było" do "jest"
(sł. Marcin Styczeń)
Nie ma żadnego gdzieś indziej
Jest tylko to "tu"
Możesz biec coraz szybciej
Możesz zakrzyczeć swój ból
Ale on jest cierpliwy i wierny
Poczeka aż znowu go zauważysz
Odbije się w lustrze srebrnym
Dobrze znanej ci twarzy
(sł. Marcin Styczeń)
Przeminęła świetność tego miasta
W murach też zamknięta świętość
Coraz bardziej w głębię wrastam
Szukam w środku nie na zewnątrz
(sł. Marcin Styczeń)
Hiszpańskie słońce swoim tańcem
Rozdzieliło cień na dwoje
Do katedry w Salamance
Idą razem ze spokojem
(sł. Marcin Styczeń)
Na ulicy Tęsknoty
Panią Smutek spotkałem
Spojrzała w moje oczy
Swych oczu oceanem
I nagle się objawiła
Bez szerokości szerokość
Od zawsze we mnie była
Choć nie widziało oko
(sł. Marcin Styczeń)
Tag wita się z oceanem
A słodkie łączy ze słonym
Stoję jak kiedyś stałem
Chłopiec wszystkim zdziwiony
Przypływ, odpływ, spełnienie
A więc to właśnie tak
Jak go nazwać do końca nie wiem
Nieskończoności jedyny smak
(sł. Marcin Styczeń)
Siadam na końcu starego świata
Nowy wspaniały mgła zasnuwa
Niepewność z zachwytem w jedno się splata
Zachodni wiatr krzyczy: zaufaj
(sł. Marcin Styczeń)
Dramatyczny losu szyfr
Odkrywam, odkrywam
Doświadczenia zamiast liczb
Zdobywam, zdobywam
Namiętności ślepy zryw
Do przodu, do przodu
Byle dalej, byle znikł
Duch głodu, duch głodu
Ukojenie na skinienie
Potrwa chwilę, dwie
Nie nakarmisz się złudzeniem
Bo wciąż więcej chcesz
Dramatyczny losu szyfr
Zagadka, zagadka
Doświadczenia zamiast liczb
Znienacka, znienacka
Namiętności ślepy zryw
Podnieca, podnieca
Wczoraj radość, dzisiaj krzyk
To nie tak, to nie tak
Ukojenie na skinienie
Nie chce dzisiaj przyjść
Chociaż tęsknisz za złudzeniem
Musisz dalej iść
Bo dramatyczny losu szyfr
Nie zniknie, nie zniknie
Doświadczenia zamiast liczb
Przywykniesz, przywykniesz
Namiętności ślepy zryw
A skądże, a skądże
Niech ktoś łańcuch naszych krzywd
Rozplącze, rozplącze
Ukojenie na skinienie
Już nie znaczy nic
Nie nakarmi się złudzeniem
Ten, kto poznał szyfr
Wczoraj minęła pierwsza rocznica śmierci mojego przyjaciela i mistrza Ernesta Brylla. Jakie to szczęście, że dane mi było poznać tego niezwykłego człowieka. Poniżej moje wspomnienie, które ukazało się w książce "Ten Bryll ma styl" na 88. urodziny poety.
==============================================================
Ernest Bryll pojawił się w moim życiu na przełomie 2007 i 2008 roku. To znaczy wtedy poznałem go osobiście, bo nazwisko i postać znałem z lekcji języka polskiego. Pamiętałem też jego sztandarowe wiersze, choćby „Wciąż o Ikarach głoszą”. Ale nigdy nie myślałem, że będę śpiewał jego poezję. W 2006 roku wydałem swoją pierwszą płytę zatytułowaną "Pieśń o Bogu ukrytym", opartą na młodzieńczym poemacie Karola Wojtyły. To było rok po śmierci Papieża. Sporo z tym programem koncertowałem, w różnych miejscach w Polsce, później także dla Polonii za granicą.
W kilku miejscach po tych koncertach podchodzili do mnie ludzie i prosili, abym nagrał płytę z wierszami Ernesta Brylla. Na ogół nie lubię takich sugestii. Wolę sam wybierać sobie repertuar. Ale takie propozycje usłyszałem z ust kilku osób. Uznałem, że to nie może być przypadek.
Poszedłem do księgarni, kupiłem jego tomiki, zacząłem się w nich rozczytywać. I trafiłem na takie wiersze, w których Bryll podejmuje wątki ewangeliczne w bardzo nieoczywisty sposób. To nie są standardowe wiersze religijne, tylko bardzo głęboka poezja, w której odniesienie religijne jest punktem wyjścia do głębokiej refleksji. Żaden ksiądz-poeta nie napisałby tak jak Bryll: „Czy przyjdzie czas, że zatęsknimy choć do nienawiści, jaką miał Judasz, bo w niej żyła miłość”. Bryll często mówi, że niełatwo być księdzem i pisać wiersze. Urzędnik Pana Boga musi się trzymać się w ryzach, nie wychodzić poza pewne ramy czy dogmat. Jemu wolno więcej.
Wziąłem więc na warsztat te wiersze, zacząłem pisać do nich muzykę i gdy już miałem kilka gotowych piosenek, zacząłem się zastanawiać, kto z moich znajomych może znać Ernesta Brylla. I olśniło mnie - Rafał Porzeziński! Zadzwoniłem do niego i poprosiłem, żeby przekazał Bryllowi moją płytę z wierszami Wojtyły i powiedział mu, że chcę nagrać płytę z jego poezją. Trwało to chyba miesiąc, Rafał oddzwonił, oznajmił, że Bryllowie przesłuchali moją płytę i chcą się spotkać. Porzeziński pracował wtedy w Radiu Józef. Ernest był z nim związany, jako gość pojawiał się na antenie bardzo często. Jednocześnie współpracowali w pierwszej TV Puls. Ernest był tam kierownikiem literackim i opiekował się młodymi dziennikarzami. Ja też miałam epizod współpracy z TV Puls, ale to już było później, kiedy telewizję przejęli Amerykanie.
Kiedy pojawiłem się w domu Państwa Bryllów, Ernest natychmiast kazał do siebie mówić po imieniu. Było to dla mnie zaskoczenie: legenda literatury, starszy ode mnie o 43 lata i mam mu mówić na "ty". On jakby to wyczuł i powiedział: skoro mamy razem płynąć na tych galerach, to nie możemy być na pan. To przełamało lody, ale tylko trochę, ponieważ ta pierwsza rozmowa była dla mnie dość stresująca. Miałem wrażenie, że jestem na egzaminie polonistycznym. Ernest chciał wiedzieć, czy znam się na poezji, jakich poetów lubię. Później szczegółowo pytał o swoją poezję, był bardzo ciekaw, które wiersze wybrałem, i dlaczego. Egzamin chyba zdałem. Już wtedy pojawiła się między nami chemia artystyczna, ale nic nie zapowiadało naszej zacieśnionej współpracy i przyjaźni.
Ciekawe, że kiedy opowiadałem mu o jego wierszach i o tym jak je odbieram, przerwał mi i powiedział: - Wiesz, to wszystko się układa w taką opowieść, a właściwie pytanie - co się z nami stało?
Dla mnie urodzonego w 1978 roku to nie było takie oczywiste. Bo to jego pytanie „Co się z nami stało?” było odniesieniem do lat 80., do zrywu "Solidarności", wielkich nadziei, poczucia wspólnoty narodowej, a później rozczarowania tym, co z tego zostało. To bardzo mocno pobrzmiewa w tej twórczości. Może dlatego mówi się o jego poezji, że nawiązuje do tradycji romantycznej, do wieszczów. Dla Ernesta bardzo ważny jest narodowy kod kulturowy, jego ciągłość, wspólnota, prawdziwe bycie razem, a bardzo bolą go podziały, wzajemna wrogość tych, którzy kiedyś byli przyjaciółmi i walczyli o wspólną sprawę. Ja z uwagi na wiek, nie mogłem być uczestnikiem tych wydarzeń i emocji z nimi związanych, ale głęboko je odczuwam. Ernest mówi często, że lubi ze mną pracować, bo ja rezonuję. Jak się domyślam, rezonuję z jego poezją i z jego wrażliwością.
To wszystko doprowadziło do nagrania naszej pierwszej płyty „Bryllowanie”, która ukazała się 1 marca 2009 roku, w 74. urodziny poety. Na koncercie promującym płytę zaśpiewaliśmy razem jego autoironiczny wiersz "Oj, gębo moja":
Oj, gębo moja. Zbyt smutny
Jęzor ci urósł. Na wietrze
Powiewa. Lecz gdy bezwietrznie
Zaraz go ktoś przydepcze
Butem podkutym.
A miał jęzor wesoło zaganiać
Pieśni w taki kraj uradowania
Że nie złapiesz nawet kropli oddechu
Tyle będzie sukcesów w tym śmiechu
Ten wiersz pokazuje ogromny dystans poety do siebie samego. Bo niby jest rozczarowany, niby urósł mu „ten smutny jęzor”, ale potrafi się też z tego śmiać, śpiewać, a nawet tańczyć. Ja mu ten wiersz zaśpiewałem wtedy na pierwszym spotkaniu. I „gęba” mu się roześmiała. Nie było tego „smutnego jęzora”, tylko śmiech i słowa: - O, i to jest to!
Nasz pierwszy koncert był z jednej strony pełen głębokiej refleksji nad tym, co się z nami Polakami stało, a z drugiej był przełamywany piosenkami trochę prześmiewczymi. To było na przykład w "Odzie świątecznej" (o tych, co „koszmary oglądają w telewizorach”, a potem „jak zaklęci śpią cicho, płytko, bez pamięci”). Czy w "Uciekali błogo" (bo „wierzą, że skrzydła pod garbem się klują”). O niezwykłym dystansie do siebie opowiada piosenka, która napisał, kiedy został ambasadorem: "Nie pytaj ptaka...". Żartowałem, że prawdopodobnie przyszła do niego jakaś młoda dziennikarka, być może po polonistyce, i zadała mu pytanie: - Panie Erneście, jak to się dzieje, że pan pisze te wiersze? Kiedy ta wena do pana przychodzi? – a on odpowiedział jej słowami piosenki: - Nie pytaj ptaka jak się lata, bo spadnie, żeby odpowiedzieć". A tak naprawdę Ernest napisał tę piosenkę w Irlandii, gdzie był ambasadorem i bał się, że świat dyplomacji, a może i polityki go wciągnie i nie będzie mógł być dłużej poetą. Widział to po swoich kolegach. Miał poczucie, że bardzo trudno być człowiekiem elit politycznych i równocześnie pisać wiersze.
Czy płyta "Bryllowanie" się podobała? Tak, ale umówmy się: piosenka poetycka w XXI wieku to nisza artystyczna. Zainteresowałem się nią na fali popularności Jacka Kaczmarskiego, który w 1990 wrócił z emigracji, a jego kasety sprzedawały się w niebywałych nakładach. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych powszechny entuzjazm malał. Zainteresowanie tą piosenką niby wciąż było, ale wielkie wytwórnie nie chciały jej wydawać, a rozgłośnie radiowe promować. Ale nie narzekajmy, wspólnie z Ernestem Bryllem nagrałem pięć płyt, w tym jedną książkę z płytą, a nasze wspólne występy cieszyły się dużym zainteresowaniem. Było ciekawie, ja przyciągałem na nasze koncerty nieco młodszą publiczność, ale Ernest Bryll tę dojrzałą, która pamiętała go z wcześniejszych dokonań. Wrażenie robiła nasza relacja na scenie: bo oto dwóch artystów z kompletnie różnych pokoleń doskonale się dogaduje, potrafią z siebie żartować i śpiewać razem ku uciesze publiczności.
Ernest opowiadał mi kiedyś, że w młodości bardzo chciał śpiewać, miał ponoć dobry głos, ale nigdy jakoś się nie odważył. Kiedy oglądałem programy telewizyjne z lat siedemdziesiątych z jego udziałem, byłem zaskoczony elokwencją, szybkością mówienia. Ale głos miał o wiele wyższy. Kiedy go poznałem, jego tembr był o wiele niższy. Bardzo dobrze czytał swoje wiersze. Opowiadał mi, że nauczył się tego dopiero w stanie wojennym, kiedy występował w kościołach. To miejsce wymagało dostojnego, wolnego i wyraźnego czytania. To mi imponowało, bo niewielu poetów dobrze czyta swoje wiersze.
Mówiłem wcześniej o rozczarowaniu Ernesta tym, co się stało z Polską i Polakami po 1989 roku, tym rozmienieniem kapitału duchowego i wspólnotowego na drobne. Wydaje mi się, że to było też rozczarowanie tym, że znaczenie poezji zmalało. Lata sześćdziesiąte, siedemdziesiąte to był na pewno jego najlepszy czas. Na wieczory autorskie przychodziło mnóstwo słuchaczy, o poezji ludzie dyskutowali, nakłady tomików poetyckich były ogromne! W latach dziewięćdziesiątych głos poety przestał już mieć takie znaczenie. To go na pewno bolało.
Płytę "Bryllowanie" nagrałem bez żadnej ingerencji autora. Ernest wiedział, które piosenki wziąłem na warsztat i dał mi wolną rękę. Wiedział, że ja ich nie wywrócę do góry nogami. Jestem być może jednym z nielicznych kompozytorów, którzy go nie prosili o dopisanie czegoś, albo zrezygnowanie z jakichś fragmentów. A trzeba wiedzieć, że do jego poezji nie tak łatwo tworzy się muzykę, ponieważ to nie są wiersze sylabotoniczne. Trzeba uchwycić pewien rytm wewnętrzny tej poezji, złapać nieregularne rymy i dostosować się do częstych przerzutni. To wszystko powoduje jednak, że można stworzyć ciekawe piosenki.
Na ogół kompozytorzy uwielbiają, kiedy wszystko się zgadza, pasuje do siebie, wtedy łatwo taki wiersz oprawić w muzyczne ramy. Mnie pomogło wcześniejsze doświadczenie z poezją Wojtyły, która jest jeszcze bardziej nieregularna. Potrafiłem okiełznać tę poezję, starałem się niczego nie skreślać, nie robić słowno-muzycznych kompilacji. Jeżeli autor się wypowiedział w konkretnej formie poetyckiej, to trzeba tej formy się trzymać. Moja zasada: nie zmieniam wiersza! I to się Ernestowi podobało. Cieszył się też, że na nasze koncerty przychodzi publiczność. To w zasadzie było jego jedyne zmartwienie: czy bedą ludzie? Gdy dostawał informacje, że sala jest wypełniona po brzegi, był w swoim żywiole.
Te wspólne występy bardzo nas do siebie zbliżyły, można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy. Ale przy okazji książki, która później napisaliśmy, "Duchy poetów" [w 2013], Ernest powiedział, że on się z poetami nie przyjaźnił. To było dla mnie zaskakujące. Z czego to wynikało? Z zazdrości? Z megalomanii artystów, którą trudno znieść czasami? Z tego, że jest outsiderem? Opowiadał o swojej przynależności do Pokolenia Współczesności, ale też mówił, że musiało sporo lat minąć, aby mógł powiedzieć coś swoim głosem. Miał świadomość, że głosem tamtego pokolenia został jednak Stanisław Grochowiak. Miał dla niego szacunek, musiał się jednak od niego jakoś „odbić” i w tamtej grupie już być nie mógł.
Być może to mnie też z Ernestem łączy. Zawsze miałem w sobie jakąś tęsknotę do bycia w grupie, z drugiej jednak strony nie bardzo pasowałem do żadnej. Bardzo ciekawie przez to ułożyła się moja droga. Wywodzę się ze środowiska piosenki poetyckiej, zaczynałem na krakowskim Studenckim Festiwalu Piosenki w 1995 roku, a popularność zdobyłem w nurcie muzyki chrześcijańskiej. Można powiedzieć, że jestem na granicy dwóch nurtów: tzw. Krainy Łagodności i muzyki chrześcijańskiej. Podobnie zresztą jak Antonina Krzysztoń. Wpływ na to miała z jednej strony płyta oparta na wierszach Karola Wojtyły, ale także płyty z poezją Ernest Brylla przesiąknięte wątkami religijnymi i odwołaniami do Ewangelii. Jestem więc i tu, i tu, ale tak naprawdę to nigdzie nie przynależę. Jestem trochę z boku. Podobnie jak Ernest: jest kościele, ale zawsze ma do niego swoisty dystans, czasami nawet krytycyzm, kiedy pisze w sposób nieoczywisty, z zupełni innej perspektywy.
Tego nauczył się między innymi od Grochowiaka. Że pisanie poezji zaczyna się od punktu, z którego obserwuje się rzeczywistość. Że trzeba ją trochę poobracać, a czasem zajrzeć jej pod spódnicę. Warsztat jest ważny, styl także. Ale chyba najważniejsza jest ta perspektywa, miejsce z którego piszę. Czy z perspektywy zwykłego człowieka czy artysty? Czy jest mi bliżej do salonu czy chłopa ze wsi? Czy szukam w ludziach dobra i zrozumienia czy jestem ich sędzią? Myślę, że nie bez powodu to właśnie Ernest napisał wiersz, który wyśpiewałem, "Aniele mych pradziadów chłopskich"…
Niezwykły stosunek do ludzi Ernest pokazał w książce „Duchy Poetów”. On o nikim tam nie mówi źle. Książka, z której jestem bardzo dumny, powstała przypadkiem. W 2010 zaproszono nas do udziału w koncercie w ramach Tryptyku Zaduszkowego w Koninie. Trzy dni koncertów. Rozmawiałem z Ernestem: - Wspólny koncert w kościele, co ty na to? - Wiesz co? Mam wiele wierszy o moich kolegach. Przytoczył nazwiska, większości nie znałem. - Czyli co? Możemy taki program zrobić? Nazwaliśmy go chyba "Cierpliwe cienie zmarłych", tytułem jednego z wierszy Ernesta. Zaczął opowiadać, jak to on – ciekawie o poetach, którzy odeszli, później mu się przyśnili, i o których napisał wiersz. Niektóre z tych postaci, szczególnie te mi znane, nabrały dla mnie innego wymiaru. Broniewski, o którym się mówiło - komunista, pijak, żołnierz, w jego opowieści objawia się jako postać niezwykle dramatyczna, z tysiącem sprzeczności, świadoma swoich błędów. Bryll Broniewskiego wyciągnął z otchłani. Dzięki niemu pokochałem jego wiersze, a jeden nawet zaśpiewałem.
Rozmawialiśmy najpierw u Ernesta w domu, później przenieśliśmy te rozmowy do Radia Warszawa, a następnie postanowiliśmy ich zapis wydać w formie książkowej. Książkę miało wydać Wydawnictwo Iskry. Tyle że mnie zależało na książce z płytą, a prezesa Uchańskiego płyta nie interesowała. Poradził Bryllowi: - Dopiszcie coś o Miłoszu, o Stachurze, te nazwiska wciąż maja nośność. A Bryll: - Ale oni mi się nie przyśnili! To mnie ujęło. Ernesta nie interesowało podejście komercyjne, ale prawda. Uznaliśmy, że zostaje tak jak jest i wydajemy sami książkę z płytą "Duchy poetów" w 2013.
Płyta "Golgota Jasnogórska" to rok 2012. Kiedy zacząłem studiować poezję Ernesta, doszedłem do Golgoty. Zacząłem robić muzykę do jego wierszy-stacji, doszedłem do połowy i przestałem. Dlaczego? Nie wiem.
Odpowiedź przyszła później. W grudniu 2011 w Częstochowie zagrałem charytatywny koncert z Joanną Lewandowską, śpiewającą aktorką, doskonałą interpretatorką piosenek. Po koncercie zabrała mnie na Jasną Górę. Powiedziała: - Muszę ci coś pokazać. Koniecznie!
Mało kto wie, że nad kaplica Matki Boskiej są krużganki i tam właśnie jest eksponowana "Golgota Jasnogórska" Jerzego Dudy-Gracza. Niesamowite obrazy, ale miejsce dla nich nie jest najszczęśliwsze, choć symboliczne. Jest tam ciasno, mało światło, w takich warunkach trudno te obrazy kontemplować. Jak się tam znalazły? To wotum dziękczynne wybitnego polskiego malarza za udaną operację serca. Kiedy podziwiliśmy wspólnie te obrazy, powiedziałem Joannie o wierszach, które Bryll napisał do tych obrazów. Nie znała ich, ale zareagowała natychmiast: - Musimy to razem zaśpiewać.
Zabraliśmy się do roboty. Ernestowi głos kobiecy bardzo się spodobał, bo tej jego Drodze Krzyżowej dodał dramatyzmu. Ja głosowo bardziej w barytonowych dołach, ona hen wysoko, z przejmującym miejscami krzykiem. Do tego forma bardzo ascetyczna, gitara i trzy głosy. Dzięki temu tekst Brylla był na pierwszy planie i mógł rzeczywiście przykuć uwagę słuchacza. Od razu pojawiło się wiele propozycji koncertowych z całej Polski, ruszyliśmy w trasę, ale szybko się okazało, że dla Ernesta to jednak zbyt duży wysiłek.
30 marca 2012 wystąpiliśmy w Parafii pw. Maksymiliana Kolbego Słupsku w ramach Drogi Krzyżowej. Następnego dnia w hotelu podczas śniadania Ernest nagle zaczyna mi dziękować: - Cieszę się bardzo, że mnie się jeszcze to na starość zdarzyło – pierwszy raz od niego takie słowa usłyszałem. – Że mnie wyciągnąłeś i możemy występować. Wielu moich kolegów już tylko w domu siedzi i narzeka, a ja cały czas jestem aktywny. I dalej, jak to on, swoim jakby natchnionym głosem: - Ale słuchajcie, miałem niezwykły sen. Śnił mi się anioł, który prasował żelazkiem niebo. Było to stare żelazko z duszą. Anioł mówi do mnie: Bryllu, twoja dusza jest podzielona i nie mieści się do tego żelazka. Zrób coś z tym, bo mi się niebo nierówno prasuje.
Zaśmiałem się. Ernest chciał się czegoś napić, zaczęła mu drżeć ręka, rozlał herbatę, zaczął bełkotać. Przerażeni, z trudem doprowadziliśmy go do jego pokoju, dzwonimy po pogotowie. Wyglądało to na udar, może wylew. Lekarka go uspokoiła, kazała się rozebrać. Ernest: - Ale mam zdjąć górę czy dół? Pomyślałem, że chyba nie jest z nim tak źle. Ale zabrano go na obserwację. Do szpitala w Słupsku z Warszawy przyjechał jego syn, przyjechała żona. Następnego dnia mieliśmy grać w Białogardzie, kolejnego w Szczecinie, wszędzie czekano na Ernesta Brylla. Co mamy robić? Odwołać koncerty? Ernest kazał nam jechać dalej i grać bez niego. To był trudny moment. Koncerty były udane, ale jednak część publiczności była zawiedziona, że nie spotka się z Mistrzem. Na szczęście wszystko dla Ernesta skończyło się szczęśliwie. Lekarze stwierdzili jakiś mikroudar, który żadnych zmian w mózgu nie pozostawił. Żona Ernesta Małgosia powiedziała nam jednak: - koniec z koncertami poza Warszawą.
Przyjęliśmy tę decyzję ze zrozumieniem. Chociaż dla mnie była szczególnie trudna. Zdałem sobie sprawę, że nie będę mógł z Ernestem promować ani "Golgoty Jasnogórskiej", ani "Bryllowania", ani "Duchów Poetów", które wtedy przygotowywałem.
Po latach jednak mam w sercu przede wszystkim wdzięczności. Koncertowaliśmy intensywnie przez 4 lata, zrealizowaliśmy razem wspólnie pięć projektów: "Bryllowanie", "Bryllowanie Live", "Zejdźmy się jak na wilię", "Golgotę Jasnogórską" oraz "Duchy Poetów". Miałem też przyjemność i zaszczyt organizować jego koncerty jubileuszowe z okazji 50. lecia pracy twórczej oraz 80. oraz 85. urodzin. Stałem się także regularnym gościem otwartego domu Państwa Bryllów. Napisałem piosenkę pt. "Madonna od popaprańców" dla żony Ernesta Małgosi. Tak poeta nazywa swoją towarzyszkę życia. Utwór jest jednym z moich najbardziej popularnych, śpiewają go przy ogniskach, w schroniskach, a nawet na pielgrzymkach.
Niebawem ukaże się nowa płyta Leonarda Cohena - jakby z zaświatów.
Zapowiada ją ten utwór - Happens to the Heart. Pozwoliłem go sobie przetłumaczyć.
Z MOIM SERCEM COŚ NIE TAK
Pracowałem stałym rytmem
Czy to sztuka, nie wiem sam
Na depresję nie pomogli
Ani Jezus, ani Marks
Mały ogień ledwo płonie
Ale iskra jeszcze drga
Idź i mesjaszowi powiedz
Z moim sercem coś nie tak
Magia letnich pocałunków
Nie wiedziałem, czy je brać
A kobiety w pojedynku
Wciąż walczyły, żebym chciał
A to tylko był interes
I zostawił mdławy smak
Więc wróciłem, by się przyjrzeć
Co z mym sercem jest nie tak
Sprzedawałem świecidełka
Roztaczałem sztuczny blask
Z kuchni kotka na mnie zerka
Tygrysicą chce się stać
Słodkie bywa to więzienie
Gdy się przekupiło straż
Żaden świadek zatem nie wie
Co z mym sercem jest nie tak
Powinienem się spodziewać
W tę grę sam zacząłem grać
Od pierwszego jej spojrzenia
Zaczął się upadku czas
Brano nas za świetną parę
Ale gdzie w tym byłem ja?
Jakże pięknie ukrywałem
Że z mym sercem coś nie tak
Teraz anioł gra na skrzypcach
A na harfie diabeł gra
Każda dusza - mała rybka
W oceanie myśli gna
Wszystkie okna otworzyłem
Ale w domu ciemność trwa
Tato, powiedz, jeśli możesz
Co z mym sercem jest nie tak
Spotykałem się z żebrakiem
Miał na twarzy wiele ran
Po pazurach licznych kobiet
Których dzisiaj nie chce znać
Żaden morał z tej historii
I nie śpiewa żaden ptak
Błogosławi tylko żebrak
Serce, z którym coś nie tak
Pracowałem stałym rytmem
Czy to sztuka, nie wiem sam
Moje pieśni w stylu dawnym
Swoje miejsce w szyku znam
I postawiłbym pieniądze
Przeciw tym, co mają fart
Bo wiem dobrze jak się kończy
Kiedy z sercem coś nie tak
Obeznany byłem z bronią
Strzelać ojciec uczył mnie
Czy walczyłem nią o wolność
Czy o powiedzenie - nie
Część tego tekstu już znacie, ale dopisałem dalsze zwrotki. Będzie piosenka:
Cierpię, więc jestem
A raczej się staję
Bo byłem ślepy
A światło poznaję
Taka jest właśnie
Wolności cena
Przekraczam granice
Cierpienie wybieram
A może ono wybiera mnie
Albo ktoś inny tak to układa
Że nagle widzę ukryty sens
Człowieka w sobie powoli uzdrawiam
Cierpię, więc jestem
Choć nie wiedziałem
Że to moje brzemię
To nie za karę
Że taka właśnie
Jest prawdy cena
Doświadczam bólu
I chcę się zmieniać
A może tylko odkryć się
Swojej słabości posmakować
Zrozumieć że ten cały sens
Znajduje się w otwartych dłoniach
Cierpię, więc jestem
Ty pewnie też
I to nas łączy
Zresztą sam wiesz
Każdy z nas dźwiga
Swój życia bagaż
Zdać go nie możesz
Musisz się zmagać
A może czasem także poprosić
Albo wyciągnąć dłoń do kogoś
Razem cierpienie łatwiej się znosi
Tak odpowiadam, gdy słyszę: po co?
Oddać się w Twoje ręce
Nie potrafię Panie
Zawsze chciałem więcej
Walcząc o uznanie
Tylko na siebie liczyłem
Nie ufałem nikomu
Nie chciałem zostać w tyle
Zawdzięczać czegoś komuś
Więc sam, przed siebie i sobie
Więc sam, tak najczęściej bywa
Samotność moim domem
W niej się najczęściej ukrywam
Tyś ponoć też ukryty
Dlatego Cię znaleźć nie mogę
Tyle już dróg przebytych
Czy tak się staje człowiek?
Odpowiedzi mi nie dasz
Więc przy pytaniu zostanę
Innym ludziom je sprzedam
Taką mi rolę wybrałeś...
W piosence "Tower of Song" Leonard Cohen wspomina Hanka Williamsa, jednego z największych artystów country. Bob Dylan powiedział o nim, że jest to jeden z najlepszych pisarzy piosenek, jaki kiedykolwiek żył... Pozwoliłem sobie przetłumaczyć jego wielki przebój "I saw the light" (Światłości blask). Warto zobaczyć też film właśnie pod takim tytułem.
Światłości blask
Bez celu szedłem, grzech gonił grzech
Nikt nie miał dostępu do mnie, o nie
I przyszedł Jezus, w nocy się wkradł
I zobaczyłem światłości blask
Światłości blask, światłości blask
Wyrwał mnie z mroku i z paszczy lwa
Przywrócił radość, odmienił twarz
Wielbię Cię Panie, światłości ma
Szedłem jak ślepiec, zupełnie sam
Zżerał mnie smutek, trawił mnie strach
A Jezus rzekł mi: umyj się tam
I zobaczyłem światłości blask
Jak głupiec szedłem to tu to tam
I prostych ścieżek nie chciałem znać
Kiedy zacząłem unikać zła
Wnet zobaczyłem światłości blask
To moje kolejne podejście do Cohena. Tym razem biorę się za przeboje. Przez ostatnie dni pracowałem nad tłumaczeniem "Tower of Song". No i wreszcie jest:
Kumpli coraz mniej, siwizną błyszczy skroń
Unikam miejsc, gdzie grywałem wciąż
Miłości mam głód, ale nie szukam jej
Bo spłacam dług i dzień za dniem
W wieży piszę swą pieśń
Czy Hank Williams był tak samotny jak ja?
Jak radził sobie z tym, tylko on odpowiedź zna
Nagle jego śpiew, nade mną hen hen
On też pokój tutaj musi mieć
W wieży pisze swą pieśń
Nie wybrałem go, to on wybrał mnie
Ten mój złoty głos darem z niebios jest
Jak za każdy dar, słono płacić muszę też
Przywiązany przez aniołów pięć
W wieży piszę swą pieśń
Szpilki możesz sobie wbijać, w tę laleczkę voodoo
Twoja magia mnie omija, nie ściągniesz mnie w dół
Teraz w oknie sobie stoję, bezpiecznie tu jest
Bo nie wpuszczą żadnej z kobiet, o nie
Gdy w wieży piszesz swą pieśń
Pewnie myślisz, że zgorzkniały ze mnie gość
Bogatych też biedacy mają dość
Ale przyjdzie dzień, przyjdzie sądny dzień
Na razie wszyscy bawimy się
W wieży też słychać śmiech
Rzeka rozdzieliła nasze brzegi dwa
Kiedyś dla mnie byłaś ważniejsza niż ja sam
Kochałem cię, dobrze to wiesz
Wszystkie mosty płoną, nie ma żadnych dróg
Czuję całym sobą, jakbym tracił cię znów
A ja nie chcę już tego czuć
Dlatego żegnaj skarbie, nie wrócę szybko bo
Przenoszą nas na wieży samo dno
Ale dam ci znać, gdy przeniosą znowu mnie
I będę słodko przez cały dzień
Z wieży śpiewał ci pieśń
Kumpli coraz mniej, siwizną błyszczy skroń
Unikam miejsc, gdzie grywałem wciąż
Miłości mam głód, ale nie szukam jej
Bo spłacam dług i dzień za dniem
W wieży piszę swą pieśń
Pod wpływem Nikołaja Bierdiajewa tak mi się dzisiaj napisało, chyba nieprzypadkowo w Wielkim Tygodniu:
Cierpię, więc jestem
A raczej się staję
Bo byłem ślepy
A światło poznaję
Taka jest właśnie
Wolności cena
Przekraczam granicę
Cierpienie wybieram
A może ono wybiera mnie
Albo ktoś inny tak to układa
Że nagle widzę ukryty sens
Człowieka w sobie powoli uzdrawiam
Plaża Nissi
Podobno najpiękniejsza na Cyprze
Ciepła woda Morza Śródziemnego
Pieści ciała turystów
Szmaragd przechodzi w lazur
Lazur odcięty od błękitu granicą
Za nią już tylko Syria
Brunatna rozpacz
Zmieszana z szarą bezradnością
Przetłumaczyłem jeszcze jeden tekst Cohena "It Seemed the Better Way". Czy wejdzie na płytę? Zobaczymy. Posłuchajcie i poczytajcie:
Lepszą drogą pójść
Mogłem tak jak on
Lecz dziś za późno już
By przyjąć drugi cios
Czy prawdę mówił mi
By lepszą drogą pójść
Czy prawdę mówił mi
Bo prawdy nie ma tu
Co miało znaczyć to
Gdzie jest ukryty sens
Najpierw miłość tknął
Potem wskazał śmierć
Czy prawdę mówił mi
By lepszą drogą pójść
Czy prawdę mówił mi
Bo prawdy nie ma tu
Nie powiem więcej nic
Usiądę z boku gdzieś
Spróbuję kielich krwi
Za jego łaskę wznieść
Lepszą drogą pójść
Mogłem tak jak on
Lecz dziś za późno już
By przyjąć drugi cios
Czy prawdę mówił mi
By lepszą drogą pójść
Czy prawdę mówił mi
Bo prawdy nie ma tu
Nie powiem więcej nic
Usiądę z boku gdzieś
Spróbuję kielich krwi
Za jego łaskę wznieść
Właśnie ukazało się niezwykłe wydawnictwo "Puzzle. Afrykańska figurka". Składają się na nie obrazy Sławomira Walencika oraz wiersze pisane do nich przez różnych autorów. Jestem zaszczycony, że znalazłem się w tak zacnym artystycznym gronie. Zadanie, przed jakim stanęli wszyscy autorzy (w tym ja), nie było takie proste i oczywiste. Nie polegało tylko na wybraniu sobie grafiki i napisaniu do niej wiersza. Trzeba było koniecznie użyć w wierszu słów: puzzel/puzzle, figurka/figurki i afrykański. Jak mi poszło? Przeczytajcie:
Wczoraj w czasie drogi powrotnej z koncertu w Rybniku udało mi się dokończyć tekst nowej piosenki. Nawiązuje do archetypu zranionego uzdrowiciela. Premiera na koncercie 20. maja :)
Zraniony uzdrowiciel
Oto on
Cały z ran
I nie może się wyleczyć
Choćby chciał
Ale on tego nie wie
I próbuje wciąż na nowo
W setkach rad
W setkach ksiąg
Twarz odbija się jak w lustrze
Gdzie jest błąd
Tego nie wie
Ale ciągle wierzy w słowo
Zraniony uzdrowiciel
Z jego ran płynie do was życie
Więc nie mogą się zabliźnić
Gdy pożytek mają inni
Nowy wers
Nowa pieśń
Inni będą znów pociechę
Swoją mieć
Lecz nie wiedzą że
Podzielił się sam sobą
To nie to
To nie tak
Czas nauczył go
Jak cenny jest ten brak
Więc pogodził się
Ze swą chorobą
Zraniony uzdrowiciel
Z jego ran płynie do was życie
Więc nie mogą się zabliźnić
Gdy pożytek mają inni
Właśnie wróciłem z Amsterdamu. Wrażenia? Takie jak w wierszu, który mi się napisał wczoraj...
Zamknęli Boga na klucz
A sztukę w muzeum
Wolny jest tylko ludzki smutek
Snujący się po ulicach bez celu
Nasycony dymem amnezji nie mija
Przeniknięty czerwonym światłem latarń
zapada się w sobie
Licząc, że znajdzie tam jakiś kanał
którym wypłynie na otwarte morze
Amsterdam, 24.04.2017
Dzisiaj, w Dzień Kobiet, udało mi się dokończyć tekst piosenki o Białej Damie z Chicago lub jak ją nazywano "Resurrection Mary". Historię tę usłyszałem od kolegi, jadąc z nim po koncercie Archer Avenue w Chicago. Ponoć od prawie 90 lat przy tej drodze różni kierowcy natrafiają na kobietę w pięknej białej sukni, w butach do tańca i w białym szalu. Panowie się zatrzymują, ona wsiada i prosi o podwiezienie do Cmentarza Zmartwychwstania "Resurrection Cemetery" i tam znika. Legenda głosi, że to duch dziewczyny, która w 1927 roku po kłótni ze swoim chłopakiem wybiegła z sali tanecznej, została potrącona przez samochód, zginęła na miejscu, a kierowca zbiegł. Więcej przeczytacie tutaj: https://en.wikipedia.org/wiki/Resurrection_Mary. A oto mój tekst:
BIAŁA DAMA
Zobaczyłem ją przy drodze
Biała suknia, biały szal
Zatrzymałem się a potem
Ruszyliśmy w śnieżną dal
Zmartwychwstał czas
Z dwudziestych lat
Ten szyk, ten wdzięk
Biała dama - śnieg
Podróż jedną chwilę trwała
Chociaż dla mnie cały wiek
Przy cmentarzu zapytała
Jak do nieba dostać się
Zmartwychwstał czas
Z dwudziestych lat
Ten szyk, ten wdzięk
Biała dama - śnieg
I odeszła w noc zimową
Tańczył za nią biały puch
Musisz wierzyć mi na słowo
Biała dama wróci znów
Umierał czas
Z dwudziestych lat
Zniknął jak ze snu
Białej damy duch
Dzisiaj skończyłem wreszcie piosenkę o św. Janie od Krzyża. W zasadzie wcieliłem się w jego postać, bo piszę w pierwszej osobie. Rozpoczynam od momentu uwięzienia św. Jana w Toledo. To właśnie pod wpływem tych dramatycznych wydarzeń, gdy Jan był więziony, bity i szykanowany przez swoich współbraci, powstały nieśmiertelne dzieła mistyczne i poetyckie, m.in. "Droga na Górę Karmel" czy "Żywy płomień miłości".
Droga na Górę Karmel
Zima w Toledo bywa bardzo sroga
Lecz bardziej sroga bywa podłość ludzka
Pod moją celą słyszę ciche słowa
Że czeka na mnie tylko ciemna trumna
Do tego jeszcze ta codzienna chłosta
I smród, i wszy łażące po mej głowie
W ciemności ginie cała moja postać
Gdzie jesteś? Gdzie się skryłeś? Proszę powiedz!
Szukałem Cię na zewnątrz
Lecz Ciebie nie ma tam
W podróż ruszam wewnętrzną
By znaleźć ukryty skarb
Na Górę Karmel idę przez noc ciemną
A ciemność gasi pożądania ogień
Moje zmysły nie pragną już niczego
Z doczesnych rzeczy nic już nie jest moje
Dalej przede mną tajemnicze schody
Mej wiary płomyk drogę mi oświetla
W ciszy grobowej słyszę jakiś skowyt
To ma dusza płacze i nie chce przestać
Szukałem Cię na zewnątrz
Lecz Ciebie nie ma tam
W podróż ruszam wewnętrzną
By znaleźć ukryty skarb
Po nocy zmysłów czeka mnie noc ducha
Droga jest wąska, bardzo ciasna brama
Rozumu już nie mogę dłużej słuchać
Pamięci mojej nie pozwalam kłamać
I gdy już tylko pozostanie wola
I gdy zrozumie że ma jedno wyjście
Twej woli wreszcie się z ufnością podda
W jedności z Tobą radość swą wykrzyknie
Żywy płomieniu miłości
Od zawsze byłeś tam
W mej duszy najgłębszej istności
Znalazłem ukryty skarb
To wojny kres
Złożyłem broń
Ścigali mnie
Uciekłem stąd
Ścigali mnie
Przez cały kraj
Ukryłem się
Gdzieś pośród was
Przeszłości mej
Nie znajdą bo
Do grobów trzech
Schowałem ją
Z faktów i kłamstw
Historii tło
Dobrze to znasz
No i co
No i co
No i co
To wojny kres
Złożyłem broń
Są prawdy dwie
Walczących stron
Bierz, którą chcesz
No i co
Zwycięstwo chcą
Zachować ci
Którzy przelali
Najwięcej krwi
Tymczasem ten
Nasz cały świat
Nie więcej niż
Kuchenny blat
Ten bawi się
Ten w coś tam gra
Ta sama pieśń
Każdego dnia
A każdy dom
Spokojny jest
Gdy działa on
A słucha jej
I właśnie ten
Marazmu głos
Niektórzy z nas
Miłością zwą
A inni mówią
O nim los
Choć tak naprawdę
To bliski ktoś
Kto w głębi był
I w prawdzie też
Dla ciebie pył
A dla mnie krew
Nie pytaj mnie
Nie pytaj kto
Są prawdy dwie
Walczących stron
No i co
No i co
Przeszłości mej
Nie zdradzę bo
Są prawdy dwie
Walczących stron
Bierz, którą chcesz
No i co
Nie mogłem tak
Okrutnym być
Nienawiść siać
Jak mogłeś ty
Lecz szybki zwrot
Piruetów sześć
I wrogów głos
Dziś twoim jest
Bo w sercu twym
Żmij wściekłych jad
Z ust płynie syk
Plugawych kłamstw
Podają ci
Dziś swoją dłoń
Bo zło przyciąga
Zawsze zło
No i co
No i co
Przeszłości mej
Nie zdradzę bo
I z prawd i z kłamstw
Historii tło
Taki jest świat
No i co
No i co
No i co
Przeszłości mej
Nie zdradzę bo
Jest we mnie jak
W całości część
Bez niej jest brak
Była więc jest
To żony grób
I dzieci mych
Bezpieczni już
Od ludzi złych
Bo przy nich ja
I w noc i w dzień
Przeszłości wszak nie zdradza się
To wojny kres
Złożyłem broń
Ścigali mnie
Uciekłem stąd
Ścigali mnie
Przez cały kraj
Ukryłem się
Gdzieś pośród was
Nie biorę nic
Więc ciebie też
Gwiazdo upadła, już muszę biec
Nie mam daleko, obok jest bar
Tam na gitarze w weekendy gram
Mówią, że jestem podobno tym,
Który się poddał, nie wierzy w „my”
Takich jak ja wciąż paru jest
Nie biorą nic ze sobą też
Żegnaj upadła gwiazdo ma
Mówiłaś prawdę, prosto w twarz
Że miałaś życie nie takie jak
Mogłabyś mieć, gdyby nie ja
Głupi marzyciel, którego sny
Krążyły bardzo daleko od „my”
Takich jak ja wciąż paru jest
Nie biorą nic ze sobą też
Nie biorę nic
Więc ciebie też
Gwiazdo upadła, już muszę biec
Nie mam daleko, obok jest bar
Tam na gitarze w weekendy gram
Mówią, że jestem podobno tym,
Który się poddał, nie wierzy w „my”
Takich jak ja wciąż paru jest
Nie biorą nic ze sobą też
A jeśli spotkam Cię kiedyś tam
Czy będę umiał ukryć ten żal
Że także inne słyszały ten tekst
Nie biorę nic, więc ciebie też
Każesz mi śpiewać
Nawet wtedy gdy jest źle
Każesz mi śpiewać
Wciąż tę samą prostą pieśń
Każesz mi śpiewać
Odkąd źródła przestały bić
Każesz mi myśleć
Gdzie by się tu można skryć
Każesz mi śpiewać
Chociaż mój przemija świat
Każesz mi myśleć
Jak mam wreszcie wziąć się w garść
Każesz mi śpiewać
Choć doskwiera szarość dnia
Każesz mi śpiewać
Alleluja wielki psalm
Każesz mi śpiewać
Jak więźniowi dajesz cynk
Każesz mi śpiewać
Wystukujesz równy rytm
Każesz mi marzyć
Że ta miłość będzie trwać
Każesz mi myśleć
O tych, których pieśni gram
Mów do mnie wciąż, że nad brzegiem twej rzeki
Zniknie wreszcie pragnienie i głód
Mów do mnie wciąż aż zrozumiem swój sprzeciw
Aż zrozumiem to cierpienie i ból
Mów do mnie wciąż, abym umiał na trzeźwo
Przejść z twą pomocą przez każde piekło
Mów do mnie wciąż, nieustannie powtarzaj
Mów, że mego dobra chcesz
Amen, amen, amen
Mów do mnie wciąż, że ofiary śpiewają
A poczucie winy ma jeszcze sens
Mów do mnie wciąż, niech dziś wszyscy uznają
Że zemsta w Twoich rękach jest
Mów do mnie wciąż, abym umiał na trzeźwo
Przejść z twą pomocą przez każde piekło
Mów do mnie wciąż, nieustannie powtarzaj
Mów, że mego dobra chcesz
Amen, amen, amen
Mów do mnie wciąż, że tam dzień wygrał z nocą
Chociaż tutaj miała wiecznie trwać
Mów do mnie wciąż, że anioły wciąż psocą
I być może staną w moich w drzwiach
Mów do mnie wciąż, abym umiał na trzeźwo
Przejść z twą pomocą przez każde piekło
Mów do mnie wciąż, nieustannie powtarzaj
Mów, że mego dobra chcesz
Amen, amen, amen
Mów do mnie wciąż, że grzech świata cały
Został zmyty przez baranka krew
Mów do mnie wciąż, że gdzieś w nas ocalały
Resztki wiary tych, co szli na rzeź
Mów do mnie wciąż, abym umiał na trzeźwo
Przejść z twą pomocą przez każde piekło
Mów do mnie wciąż, nieustannie powtarzaj
Mów, że mego dobra chcesz
Amen, amen, amen
Poskładaj w jedną całość
Kawałki mego "ja"
Obietnicą dotrzymaną
Pozwól mi się stać
Wyciągnij drzazgi z oczu
I pomóż dźwigać krzyż
Przyjdź, uzdrów moje ciało
Przyjdź, uzdrów moją myśl
O niebo, chciej wysłuchać
Ten mój pokutny hymn
Przyjdź, uzdrów mego ducha
Przyjdź, uzdrów moją myśl
Przez miłosierdzia bramę
Pozwól mi dziś przejść
Nie zasłużyłem Panie
Na łaskę ani śmierć
Tęskniłem wciąż za mało
By serce mogło bić
Przyjdź, uzdrów moje ciało
Przyjdź, uzdrów moją myśl
Ciemności nie chcę więcej
Niech światło Twoje lśni
Przyjdź, uzdrów moje serce
Przyjdź, uzdrów moją myśl
Niepodzieloną miłość
Ukrywa gwiezdny pył
Twe serce w moim było
Uczyło mnie jak żyć
Niech niebo dzisiaj śpiewa
Niech ziemia niesie pieśń
Przyjdź, uzdrów moje trzewia
Przyjdź, uzdrów imię me
Tęsknoty mojej ręce
Do Ciebie Panie lgną
Krew płynie coraz prędzej
Już ma choroby dość
O Panie, chciej wysłuchać
Ten mój pokutny hymn
Przyjdź, uzdrów mego ducha
Przyjdź, uzdrów moją myśl
Ciemności wirus
W twojej szklance musiał być
Ciemności wirus
Wziąłem tylko łyk
Zapytałem, czy to minie
Powiedziałaś, do dna pij
O przyszłość nie dbam
Zostało mi niewiele dni
I nawet tu i teraz
Do roboty nie mam nic
Przeszłością chciałem się pocieszyć
Ale ciemność już u drzwi
Czy mogłem to przewidzieć
Całkiem przejrzeć cię na wskroś
I w tym młodzieńczym zwidzie
Zobaczyć, że jest jeszcze ktoś
Teraz już widzę skarbie
Ciemność swą wyciąga dłoń
Papierosów już nie palę
Przestałem także pić
Nie kochałem cię wcale
To ty ze mną chciałaś być
Powrotów nie chcę, skarbie
Bo nic już nie smakuje mi
Kochałem kiedyś tęczę
Jej widok mi zapierał dech
I jeśli chciałem czegoś więcej
To by prawdziwy był mój śmiech
Ale ciemności wirus, skarbie
Bardziej niż ciebie zniszczył mnie
Ciemności wirus
W twojej szklance musiał być
Ciemności wirus
Wziąłem tylko łyk
Zapytałem, czy to minie
Powiedziałaś, do dna pij
Prawie jak ten blues (Almost Like the Blues)
tł. Marcin Styczeń
Głodujących dziś widziałem
Gwałtem się odciskał gwałt
Ich domostwa spopielałe
Milczał głośno cały świat
Znieść nie mogłem ludzkich spojrzeń
Wzrok uciekał w bok i w dół
Było smutno, było groźnie
Było prawie jak ten blues
Było prawie jak ten blues
Umierałem więc na raty
Jeden człowiek, śmierci część
Ale gdy ginęły masy
Chciałem umrzeć razy pięć
Dziś tortury, zabijanie
To kolejny dobry nius
A tu dzieci giną, Panie
A to prawie jak ten blues
A to prawie jak ten blues
Czy zamrozić mam swe serce
By nie musieć więcej czuć
Ojciec mówi: jak najprędzej
Matka mówi: nie rób głupstw
Słucham w kółko ich historii
Starych Żydów mądrych słów
Tak to było w tej niewoli
Było prawie jak ten blues
Było prawie jak ten blues
Ponad nami nie ma Boga
Ani piekła tam na dole
Każdy dzisiaj zna te słowa
Lecz ja inne dzisiaj wolę
Bo dostałem zaproszenie
Jakże bym odmówić mógł
Było prawie jak zbawienie
Było prawie jak ten blues
Było prawie jak ten blues
Tylko w moim mroku (You want it darker)
tł. Marcin Styczeń
Gdy rozdajesz karty
Ja wypadam z gry
A gdy wskrzeszasz z martwych
Gniję w grobie swym
Kiedy Twoja chwała
Mój musi być wstyd
Tylko w moim mroku
Możesz światłem być
Wielki tak, święty tak
Wielbię Imię Twe
Słaby tak, marny tak
Gdyś w ludzkie ciało wszedł
Twoje światło płonie
Dobrze o tym wiesz
Tylko w moim mroku
Hineni Hineni
Jestem Panie mój
To miłosna jest historia
Niewesoła zbyt
Że kochając musisz cierpieć
Giniesz, aby żyć
Tak od zawsze mówi pismo
I to nie jest niemy krzyk
Tylko w moim mroku
Możesz światłem być
Ustawiłem dziś po ścianą
Swe demony trzy
Egzekucję chciałem zacząć
Aby wolnym być
Krzywdy zrobić im nie dałeś
Bo Twe światło lśni
Tylko w moim mroku
Hineni Hineni
Jestem Panie mój
Wielki tak, święty tak
Wielbię Imię Twe
Słaby tak, marny tak
Gdyś w ludzkie ciało wszedł
Twoje światło płonie
Dobrze o tym wiesz
Tylko w moim mroku
Gdy rozdajesz karty
Ja wypadam z gry
A gdy wskrzeszasz z martwych
Gniję w grobie swym
Kiedy Twoja chwała
Mój musi być wstyd
Tylko w moim mroku
Możesz światłem być
Hineni Hineni
Jestem Panie mój
Weź swój ster (Steer your way)
Weź swój ster i płyń dalej przez świętości i przez szlam
Weź swój ster i płyń dalej, dziś upadłeś, jutro wstań
Weź swój ster i płyń ponad tym, co już zaczyna gnić
Idź by iść
Śnij by śnić
Dzień za dniem
Żyj by żyć
Weź swój ster chociaż serce nie chce słuchać dawnych prawd
Całą dobroć tego świata i mądrości dopadł krach
Możesz kupić dziś kobietę, ale proszę dalej idź
Idź by iść
Śnij by śnić
Dzień za dniem
Żyj by żyć
Weź swój ster i płyń dalej do samego bólu bram
Który bardziej jest prawdziwy niż ktokolwiek, niż ty sam
Ale nie wiem czy w tym bólu znajdziesz Boga czy też nic
Idź by iść
Śnij by śnić
Dzień za dniem
Żyj by żyć
Szepczą wciąż wieczne góry, a zraniony kamień łka
Że Bóg umarł byś był święty, twoja śmierć - marności znak
Powtórz więc: Mea Culpa, zapomniane prawie dziś
Idź by iść
Śnij by śnić
Dzień za dniem
Żyj by żyć
Weź swój ster, ale wiedz, że do pytań nie masz praw
Czemu On się zrównał z nami, choć nie musiał przecież tak
Czemu milczał, gdy bezprawnie go skazali na ten krzyż
Idź by iść
Śnij by śnić
Dzień za dniem
Żyj by żyć
Ostatnio dostałem zamówienie na napisanie piosenki o św. Jadwidze. Byłem przekonany, że chodzi o Świętą Jadwigę Królową (ur. między 3 października 1373 a 18 lutego 1374 w Budzie, zm. 17 lipca 1399 w Krakowie). Mimo że dostawałem maile z jakimiś sugestiami, nie otwierałem ich, aby być wolny artystycznie. Sam poszukałem inspiracji i znalazłem. Otóż królowa Jadwiga "w swym życiu harmonijnie łączyła kontemplację z działalnością praktyczną, co wyraziła również w nawiązującym do Ewangelii symbolu dwóch przeplatających się liter MM (Maria i Marta), który poleciła umieścić na ścianach swej komnaty". I tak powstała ta piosenka:
MM
M i M jak miłosierna miłość
M i M Martę z Marią złączyło
M i M kreśli święta Jadwiga
M i M niech trwa jedności chwila
Święta Jadwigo, proszę naucz nas
Jak troszczyć się o wiele
I przy Jego boku trwać
Jak zachować najlepszą cząstkę
Z ludzkim złączyć to, co boskie
Święta Jadwigo, proszę naucz nas
M i M jak modlitwa matki
M i M szepczą wiernych wargi
M i M nad komnatą Jadwigi
M i M jak wieczność w tej chwili
M i M jak mistyczne milczenie
M i M krzyczą z Wawelu kamienie
M i M na zawsze z Jadwigą
M i M jak miłosierna miłość
Podekscytowany wysłałem tekst piosenki, po czym dostałem odpowiedź, że piosenka co prawda się podoba, ale dotyczy innej świętej. Okazało się, że miałem napisać o Świętej Jadwidze Śląskiej (ur. między 1178 a 1180 w Andechsie, zm. 14/15 października 1243 w Trzebnicy) .
Przeprosiłem i zabrałem się do roboty. "Święta Jadwiga Śląska według podań była osobą posiadającą cechę wielkiej skromności, a jednocześnie bardzo zaangażowaną w swoje działanie. Cechy te ilustruje legenda, według której Jadwiga, aby nie odróżniać się od reszty swego ludu oraz w imię pokory i skromności, chodziła boso. Irytowało to bardzo jej męża, wymógł więc na spowiedniku, aby ten nakazał jej noszenie butów. Duchowny podarował swej penitentce parę butów i poprosił, aby zawsze je nosiła. Księżna, będąc posłuszną swojemu spowiednikowi, podarowane buty nosiła ze sobą, ale przywieszone na sznurku. Poza tym Jadwiga przygarnęła na dwór i stale utrzymywała trzynaścioro kalek, którymi osobiście się zajmowała – również podczas wyjazdów całego dworu. Budziło to krytykę, ale Jadwiga była nieugięta. Bardzo angażowała się w opiekę nad chorymi na trąd, wiele czasu spędziła w szpitalu dla trędowatych w Środzie Śląskiej". No i kolejna piosenka się napisała:
Księżna Jadwiga
Księżna Jadwiga idzie boso
Buty do paska ma przypięte
Nogi ją ku kalekim niosą
W cierpieniu widzi to, co święte
Nie słucha głosów oburzonych
Że niebezpiecznie, że zaraza
Bo ona kocha świat stworzony
Choroba, ból jej nie przeraża
Idź, idź, idź Jadwigo
Razem ze swymi kalekami
I wnet się słabość stanie siłą
Chociaż ją inni mają za nic
Idź, idź, idź Jadwigo
Wstaw się za nami tam przed Panem
Wierzymy, że za twą modlitwą
I nasze będę wysłuchane
Księżna Jadwiga idzie boso
Przy drodze klęczy trędowaty
Z tych, co to rzadko o coś proszą
Nie wierzą, że ktoś ich zobaczy
Gdy spojrzał w oczy dobrej pani
Krzyknął, że chce być oczyszczony
A ona nie zważając na nic
Zabrała prosto go do Środy
Księżna Jadwiga idzie boso
Po stopniach kroczy wprost do nieba
A wszyscy chorzy głośno proszą
Że jej na ziemi bardziej trzeba
Dlatego butów nie zakłada
By nikt jej w raju nie usłyszał
Kiedy na ziemię musi wracać
Pierwsza na drodze jest Trzebnica
Przechodzi, ale Go nie widzę
Nie o to przecież chodzi
By szukać kogoś ponad życiem
"Jestem" to czasownik
(sł. Marcin Styczeń)
Modlitwa to ciągłe powroty
Od choroby rozproszeń do ciszy
Która leczy jak dotyk
A mowę ciała zawsze usłyszysz
(sł. Marcin Styczeń)
I znowu zaczynam od początku
Ten raz sto pierwszy jakby pierwszy
Na tej drodze nie ma wyjątków
Musisz oddać się bez reszty
(sł. Marcin Styczeń)
Kim jesteś Panie?
Kim jestem ja?
Oddycham pytaniem
To wszystko co mam
To moja modlitwa
Bez próśb i bez skarg
Pytanie jak przystań
Dla "Ty i dla "ja"
(sł. Marcin Styczeń)
Gdzie jest twoja wola
A to cię dzisiaj pytam
Czy czyny idą po słowach?
Czy niemoc przed startem je chwyta?
(sł. Marcin Styczeń)
W melodię świerszczy wsłuchany
Staję się jak te ryby
Co głosu nie mają niby
A płyną w kierunku obranym
(sł. Marcin Styczeń)
Uwolnij mnie od banału
I ku prostocie prowadź
Zawiń w ciszę jak w całun
Wszystkie umarłe słowa
(sł. Marcin Styczeń)
I znowu to napięcie
Powinność karci życie:
Kiedy będziesz lepsze
I staniesz tam na szczycie
A życie sobie płynie
Poza szlakami dążeń
Ze szczytu na równinę
I wpada w wieczne morze
(sł. Marcin Styczeń)
Wyświetla kinowy projektor
W kółko te same filmy
Powtórki to moja przeszłość
Nowości też jakby były
I nagle ktoś drzwi otwiera
Na ekran pada światło
Widz jakiś krzyczy: nie teraz
A ja bym chciał, by nie zgasło
(sł. Marcin Styczeń)
Te momenty ciszy
Przychodzą niewiadomo skąd
Łączą nas z czymś wyższym
Co schodzi w nas na samo dno
(sł. Marcin Styczeń)
Chociaż lubię swój dom i łóżko
Tęsknię za wędrówki rytmem
Gdy mimo bólu idziesz równo
I zachwycasz się tym, co zwykłe
(sł. Marcin Styczeń)
Minęła 40. rocznica śmierci Stanisława Grochowiaka. Przy grobie poety spotkali się przyjaciele i miłośnicy jego poezji, m.in. Ernest Bryll i Wojciech Brojer.
Na końcu świata punkt zero zero
Więc to nie meta tylko start
Patrzę w przyszłość z wiarą szczerą
Do przodu pielgrzymie - szepcze mi wiatr
(sł. Marcin Styczeń)
Stoję w kolejce po cud
Lecz cudem jest sama Droga
Nie ma dziś we mnie wielkich słów
Więc powiem tylko: prowadź
(sł. Marcin Styczeń)
¿Qué tal?, ¿Qué tal?, ¿Qué tal?
Pytają mnie Hiszpanie
A ja patrzę w ich oczy jak w dal
I siebie w nich nie poznaję
(sł. Marcin Styczeń)
Maskę klauna zawiesiłem na drzewie
Zamiast śmiechu na twarzy bólu grymas
Na pocieszenie mówię sam do siebie
Chłopie, naprawdę nieźle się trzymasz
(sł. Marcin Styczeń)
Poszukujący i śpiący
To dwie kategorie ludzi
Jedni od rana w akcjach gorących
Drugich nie możesz dobudzić
(sł. Marcin Styczeń)
A cień cały czas przede mną
Jakby właśnie on znał drogę
Jak by wiedział, że przez ciemność
Idzie ku mnie życie nowe
(sł. Marcin Styczeń)
Prowadzą mnie strzałki i muszle
Zmęczenie, pot i brak snu
Choć wiem, że wcale nie muszę
Wybieram kojący ból
(sł. Marcin Styczeń)
Hiszpańska Galicja pachnie polską wsią
Tą samą zielenią się mieni
Mieszkańcy chętnie ściskają twą dłoń
Ich uścisk uściskiem nadziei
(sł. Marcin Styczeń)
Dlaczego idziesz Camino
Pytają cię co dnia
Gdy jesz chleb, pijesz wino
A odpowiedź tylko Droga zna
(sł. Marcin Styczeń)
Przez przebaczenia bramę
Przechodzi się, gdy już nie ma sił
By dźwigać żal jak karę
Cudzych grzechów i cudzych win
(sł. Marcin Styczeń)
Przeszłości nie zaprzeczysz
Ale jej już nie ma
Idź drogą, która leczy
Jak Camino, które wszystkich zmienia
(sł. Marcin Styczeń)
Zostawiam pod krzyżem kamień
I siebie, jakim byłem
A także niedobrą pamięć
Nowe już do mnie idzie
(sł. Marcin Styczeń)
Wyrzuciłem z plecaka buty
Od razu zrobiło się lżej
Camino każdego dnia uczy
Do życia potrzeba mniej
(sł. Marcin Styczeń)
Jedni mówią: Camino to samotna droga
Inni: na Camino nigdy nie jesteś sam
A ja myślę: niepotrzebne słowa
Oczy wpatrzone w głębię jak w dal
(sł. Marcin Styczeń)
Przed chwilą zjadłem paellę
Hiszpańskie słońce świeci mi w oczy
Co ma się dziać, niech się dzieje
Pozwalam się życiu zaskoczyć
(sł. Marcin Styczeń)
Za ścianą płacze dziecko
Za oknem szum ulicy
Uwagi lekki przeskok
I milczę z Tym, który milczy
Milczenie drąży skałę
Co tajemnicę skrywa
Zasłania ją swym ciałem
Gdy prawda zbyt dotkliwa
(sł. Marcin Styczeń)
I co Wam dzisiaj Styczeń powie
W połowie sierpnia pod wieczór
Jest świat po drugiej stronie powiek
Możecie wejść do niego bez przeszkód
(sł. Marcin Styczeń)
Jestem dzisiaj taki kruchy
Jak ten kubek w twoich dłoniach
Trzymaj mocno mnie za uchwyt
Bym w całości się zachował
(sł. Marcin Styczeń)
Tak bardzo nie lubię pustych słów
A czy moje cokolwiek znaczą
Aby relację budować znów
Od nieprzyjaciół trzeba zacząć
(sł. Marcin Styczeń)
Tu nie chodzi tylko o ciszę
Ważniejsza jest intencja
Że chcesz być z Nim jeszcze bliżej
I że to pragnienie twego serca
(sł. Marcin Styczeń)
Jak dobrze sobie spojrzeć w oczy
I dostrzec prawdę głęboko skrywaną
Że pragnie się w miłość jak w ogień skoczyć
Choć wie się przecież, że będzie bolało...
(sł. Marcin Styczeń)
Przyglądam się światu tak jak się jawi
Do samych rzeczy powracam
Zaglądam w siebie by siebie zostawić
I wczuć się w ciebie jak w brata
(sł. Marcin Styczeń)
Wdrapałem się na Górkę Zgody
Na ucho szepnął mi święty Roch
Przekaż proszę i starym, i młodym
Że lepszy uśmiech niż jakiś foch
(sł. Marcin Styczeń)
Gdy robię wdech - przyjmuję
Gdy robię wydech - oddaję
Nie muszę niczego rozumieć
Ani się uczyć na pamięć
Tak to za nas Ktoś stworzył
Bezbronna staje się pycha
Gdy do celu nie dąży
Tylko spokojnie oddycha
(sł. Marcin Styczeń)
Wolny od życzeń i trosk
Od celów oraz dążeń
Wsłuchany w wewnętrzny głos
Tak jak jest - jest dobrze
(sł. Marcin Styczeń)
Jak dobrze złości moja
Że ogniem trawisz me wnętrze
Po wszystkich duszy pokojach
Płynie gorące powietrze
Wypalasz uczucia nijakie
Co nazwać się nie potrafią
Wszystko staje się jakieś
I chce się od nowa zacząć
(sł. Marcin Styczeń)
Nie oceniam, nie porównuję, patrzę
Drzewa po prostu są
Nie potrzebują znaczeń
Patrzę i patrzę, nie myślę nad życiem
Jaśnieje mi wzrok
Przepełniony zachwytem
(sł. Marcin Styczeń)
Bardzo się dzisiaj staram
Słów szukam mądrych i świętych
A bez nich i tak prosta wiara
Pokona życiowe zakręty
(sł. Marcin Styczeń)
Jest taka samotność, która nie zabija
Możesz ją zawsze chwycić za dłonie
I cierpliwie z nią budować przyjaźń
Aż serce się stanie spokojem
(sł. Marcin Styczeń)
Tutaj zawsze o wolność idzie
Więc musisz szczerze sam siebie pytać
Kto ma władzę nad twoim życiem?
Do jakich więzień się dajesz zamykać?
(sł. Marcin Styczeń)
Spadam w tę miłość jak śliwka w kompot
Na głowę ktoś mi sypie cukier
W słodkiej zalewie przestaję być sobą
I myślę tylko jak stąd uciec
Jak wieko zakręcą... To po obiedzie
Połknie mnie razem z kompotem gardło
Trudno być darem z samego siebie
Czy śliwka powie, że było warto?
(sł .Marcin Styczeń)
Czy ja naprawdę komuś służę?
Pytam dzisiaj sam siebie
Pytanie jak twarz odbija się w lustrze
Nie możesz odpowiedzieć: nie wiem
(sł. Marcin Styczeń)
Pomilczymy dziś na dwa głosy
Ty nie powiesz nic
Ja nic nie odpowiem
I będziemy trwać poza światem głośnym
W sobie się kryć
Pod osłoną powiek
(sł. Marcin Styczeń)
Zapisuję swoje myśli
By się dłużej nie błąkały
Tak się właśnie głowę czyści
I wprowadza drobne zmiany
Masz coś zrobić, zrób, nie zwlekaj
Akcja to jest medytacji owoc
Bóg się dzieje, a nie czeka
Wciąż się ciałem staje słowo
(sł. Marcin Styczeń)
To, co myślisz o sobie, nie musi być prawdą
Choć tak trudno samemu to dostrzec
Myśl zaborcza twoim „ja” chce zawładnąć
Uwolnij je, a do siebie dotrzesz
(sł. Marcin Styczeń)
Dobrze, że jesteś
To Ci dzisiaj mówię
Bez niedopowiedzeń
I bez niedomówień
To nie przypadek
Nie koincydencja
Słowa są za małe
Tak wiele ci zawdzięczam
(sł. Marcin Styczeń)
Moja wiara ma siostrę
Do której mam słabość
Odpowiedzi proste
Jej nie zadowalają
Pytań się nie boi
Lubi tajemnicę
Wyzwala nas z niewoli
Własnych ograniczeń
(sł. Marcin Styczeń)
To właśnie tu, w sam środek, w splot
Wpada światło i się załamuje
Nad przepaścią robi skok
I po ścianie w dół sunie
Lecz nie dochodzi od razu do dna
Bo otchłań wielka jak Grand Canyon
Więc musisz światło zapraszać co dnia
Aż dyscyplina zmieni się w wierność
(sł. Marcin Styczeń)
Co mi chcesz powiedzieć gniewie
Ty co nie przebierasz w słowach
Tak wiele o sobie nie wiem
Tak często cię tłumię i chowam
A kiedy użyję twej siły
Wszystko się nagle burzy
Jak być z tobą prawdziwym
Jak sprawić byś zaczął mi służyć
Gniew spojrzał na mnie zdziwiony
Ciągle o jednym nie wiesz
Ja jestem sygnał alarmowy
I krzyczę o twojej potrzebie
(sł. Marcin Styczeń)
W wielkim piecu płonie gniew
A ja drew dorzucam
W uszach dźwięczy pusty śmiech
Gniewem nic nie wskórasz
Po nim przyjdzie smutny gość
Przy piecu będzie się żalił
Na nieszczęśliwy własny los
Lecz ognia nie rozpali...
(sł. Marcin Styczeń)
I znowu rośnie we mnie
Ten demon o smutnej twarzy
Za niespełnione pragnienie
Innych wciąż żółcią karze
A oni niczemu niewinni
Często karzą też siebie
Bo biegną wszystkie ich myśli
Za niespełnionym pragnieniem
(sł. Marcin Styczeń)
Wszystko albo nic
Czy też znasz to myślenie
Co nie pozwala iść
I karmi cię złudzeniem
Że tylko doskonali
Że życie to igrzysko
Jak dobrze, że są słabi
Dla których nic to wszystko...
(sł. Marcin Styczeń)
Niepokój i spokój to dwaj bracia
Mieszkają i w tobie, i we mnie
Gdy pierwszy odchodzi, drugi wraca
I robi się jakoś pewniej
Lecz w domu dla obu jest miejsce
Nie próbuj pierwszego odrzucić
Tak się buduje nieszczęście
Wyparte i tak kiedyś wróci
(sł. Marcin Styczeń)
Tak wiele we mnie niezgody
Na inne poglądy i racje
Nad głową kraczą mi wrony
Jakoś zupełnie inaczej
A niech sobie kraczą do woli
Zgoda zdejmuje mi więzy
Nie musi mnie dłużej niewolić
Podziałów zacięty język
(sł. Marcin Styczeń)
Staram się dzisiaj nie starać
Rozbijam powinności mur
Divertimento Mozarta
Leczy mnie w D-dur
Divertimento - rozrywka
Panowie przyszli z piwem
Z Polski pragną się wyrwać
Chociaż na krótką chwilę
A chwila cichutko siedzi
Patrzę na nią z podziwem
Nie trzeba mi żadnej wiedzy
Wystarczy czyste bycie
(sł. Marcin Styczeń)
Ani to, ani to, ani to
Ani tamto, ani tamto, ani tamto
Tylko nic, nic, nic, nic, nic
I na górze także nic
(sł. św. Jan od Krzyża)
Jak długo to potrwa, nie wiem
Nie zaprzątam sobie tym głowy
Na tej drodze nie oszukasz sam siebie
A Mistrz przyjdzie, gdy będziesz gotowy
(sł. Marcin Styczeń)
Nie jestem poetą
Widzę
To jest drzewo
To kamień
To kwiat
A ja?
Widzi?
Czy jestem widzeniem?
(sł. Marcin Styczeń)
I znowu jestem gdzieś
Gdzieś indziej, lecz nie tu
Szukam tajemnych przejść
I zapomnianych dróg
A przejście już odkryte
Od "kiedyś tam" do "teraz"
A droga zwana życiem
Przed tobą się otwiera
(sł. Marcin Styczeń)
Świadomość bezsensu to już sens
Bo bezsens nie jest świadomy
Ten kto widzi gdzieś w tobie jest
Musisz tylko zerwać zasłony
(sł. Marcin Styczeń)
Co wyparłem? Czemu zaprzeczyłem?
Pytania jak cień stanęły przede mną
Na tym moście jeszcze nie byłem
Jasną i ciemną stronę łączy w jedno
(sł. Marcin Styczeń)
Do siebie samego i do innych
Minuta po minucie
Rozbrojone z winy
Rodzi się współczucie
(sł. Marcin Styczeń)
Niezwykle trudna ta prostota
Trzeba być wiernym nudzie
Tylko ten, kto ją pokocha
Wyleczy się ze złudzeń
(sł. Marcin Styczeń)
Czy się udało? Skończyło sukcesem?
To pytania nie na miejscu
Udaje się Teraz, przez to, że Jesteś
Odarty ze wszystkich sukcesów
(sł. Marcin Styczeń)
Gdyby serce zaczęło myśleć
Przestałoby bić
Nie myślę, więc jestem
Jak ten pierwotny rytm
(sł. Marcin Styczeń)
- Ale pędziłeś, ale pędziłeś
Musiałem pędzić za tobą
Jak często życie czyjeś
Ratuje jedno słowo
(sł. Marcin Styczeń)
Moje myśli jak niezaplanowana podróż
Może tam, a może tam, a może jeszcze gdzieś
Medytacja to szczęśliwy powrót
Od zdobywania do trwania, od "było" do "jest"
(sł. Marcin Styczeń)
Nie ma żadnego gdzieś indziej
Jest tylko to "tu"
Możesz biec coraz szybciej
Możesz zakrzyczeć swój ból
Ale on jest cierpliwy i wierny
Poczeka aż znowu go zauważysz
Odbije się w lustrze srebrnym
Dobrze znanej ci twarzy
(sł. Marcin Styczeń)
Przeminęła świetność tego miasta
W murach też zamknięta świętość
Coraz bardziej w głębię wrastam
Szukam w środku nie na zewnątrz
(sł. Marcin Styczeń)
Hiszpańskie słońce swoim tańcem
Rozdzieliło cień na dwoje
Do katedry w Salamance
Idą razem ze spokojem
(sł. Marcin Styczeń)
Na ulicy Tęsknoty
Panią Smutek spotkałem
Spojrzała w moje oczy
Swych oczu oceanem
I nagle się objawiła
Bez szerokości szerokość
Od zawsze we mnie była
Choć nie widziało oko
(sł. Marcin Styczeń)
Tag wita się z oceanem
A słodkie łączy ze słonym
Stoję jak kiedyś stałem
Chłopiec wszystkim zdziwiony
Przypływ, odpływ, spełnienie
A więc to właśnie tak
Jak go nazwać do końca nie wiem
Nieskończoności jedyny smak
(sł. Marcin Styczeń)
Siadam na końcu starego świata
Nowy wspaniały mgła zasnuwa
Niepewność z zachwytem w jedno się splata
Zachodni wiatr krzyczy: zaufaj
(sł. Marcin Styczeń)
Dramatyczny losu szyfr
Odkrywam, odkrywam
Doświadczenia zamiast liczb
Zdobywam, zdobywam
Namiętności ślepy zryw
Do przodu, do przodu
Byle dalej, byle znikł
Duch głodu, duch głodu
Ukojenie na skinienie
Potrwa chwilę, dwie
Nie nakarmisz się złudzeniem
Bo wciąż więcej chcesz
Dramatyczny losu szyfr
Zagadka, zagadka
Doświadczenia zamiast liczb
Znienacka, znienacka
Namiętności ślepy zryw
Podnieca, podnieca
Wczoraj radość, dzisiaj krzyk
To nie tak, to nie tak
Ukojenie na skinienie
Nie chce dzisiaj przyjść
Chociaż tęsknisz za złudzeniem
Musisz dalej iść
Bo dramatyczny losu szyfr
Nie zniknie, nie zniknie
Doświadczenia zamiast liczb
Przywykniesz, przywykniesz
Namiętności ślepy zryw
A skądże, a skądże
Niech ktoś łańcuch naszych krzywd
Rozplącze, rozplącze
Ukojenie na skinienie
Już nie znaczy nic
Nie nakarmi się złudzeniem
Ten, kto poznał szyfr