Pod moim tekstem „Marków dwóch” o pielgrzymce osób niepełnosprawnych, w której biorą udział także więźniowie w ramach resocjalizacji, pojawił się krytyczny komentarz Sławomira Ronowskiego-Sławrysia. Oto on: „Ciekawe opowiadanie! Ale co ono zmienia w ocenie niepełnosprawności? Czy liczy się dowartościowanie kilku "łotrów"? Czy ego tych, co organizują „resocjalizacje"? Ja pozostaję sceptykiem i do intencji religijnych grup, i programów resocjalizacyjnych... symulacja walki o nawrócenie i odkupienia win!!!”.
Bardzo się cieszę, kiedy pojawiają się głosy zmuszające mnie do refleksji. A w tym przypadku dotyczy ona motywacji takiego czy innego zaangażowania na rzecz innych ludzi. Z czego ona wynika? Czy czynienie dobra z egoistycznych pobudek dalej jest dobrem? W demaskowaniu egoizmu bezwzględny jest buddyzm. Wszak jest to droga, która zmierza do unicestwienia ego. Inspirowany nim, Anthony de Mello w "Przebudzeniu" obnażał w perfekcyjny sposób pychę duchową - jestem bardziej uduchowiony od reszty, Bóg jest ze mną, ale nie z tymi grzesznikami, czy pychę dawców, którzy przez pomaganie innym czują się potrzebni lub zdobywają kolejny dobry uczynek na drodze do nieba.
Ktoś powiedział, że z prawdziwym dobrem mamy do czynienia wtedy, gdy dawca i biorca nie wiedzą o sobie nawzajem. To dobro, które dokonuje się mimochodem. Bez wielkich starań dawcy i bez presji potrzebującego. To piękny ideał, ale wydaje mi się ciut nieludzki. Weźmy na przykład tę pielgrzymkę niepełnosprawnych. Czy to, że ktoś pchał na wózku osobę niepełnosprawną przez 300 km z pobudek egoistycznych (chciał się wreszcie czuć potrzebny), sprawia, że dobro nie zaistniało? Wszak, aby osoba niepełnosprawna mogła wziąć udział w pielgrzymce, musiała się pojawić inna osoba do pomocy. I to się właśnie stało. Oczywiście można psychologicznie dzielić włos na czworo. I ma to czasem sens. Ale Matka Teresa z Kalkuty, mówiła:
„Ludzie są nieracjonalni,
nielogiczni, egocentryczni.
Nieważne - kochaj ich.
Jeśli czynisz dobro,
przypiszą ci ukryte egoistyczne cele.
Nieważne - czyń dobro (...)”.
Write a comment
Małgosia (Sunday, 19 July 2015 02:08)
W pełni zadzam się z Marcinen. Wszak cel uświęca środki , a gotowość niesienia pomocy potrzebującemu jest silniejsza od własnego ją. I to jest w tym wszystkim najcennijesze, co powinno zatrzymywać innych nad losem drugiego człowieka. Dobro okazane bliźniemu powraca w dwojnasob.
drugiego losem człowieka
Bogusia (Sunday, 19 July 2015 13:46)
Liczą się szczere intencje. Opinie bywają różne. Tak naprawdę JESTEM kim chcę być! Jeśli moją motywacją jest miłość do Pana Boga, to staram się nie krzywdzić nikogo, gdyż doceniam równość naszej wartości w Jego obliczu. A zatem traktuję każde spotkanie z innym człowiekiem jako możliwość do wzajemnego uzupełniania się i doskonalenia. Skoro moją motywacją jest miłość, to nie zdoła mnie też nic nadmiernie przerazić. Osądy pozostaną osądami - mydlanymi bańkami, których wkrótce już nikt nie wspomina..... A nawet jeśli Pan Bóg pozytywnie zaskoczy nas od czasu do czasu miłym komplementem padającym z ust innego człowieka, to wydaje mi się, że nie jest to powodem szukania w sobie egoistycznych pobudek, bo nie mamy wpływu na reakcje z zewnątrz. Pan Bóg mnoży dobro jak chce i kiedy chce - to nic nowego - bądźmy po prostu wdzięczni za miłe gesty i dzielmy się nimi....
Marcin pisze w swoim tekście: "Postanowiłem go zaskoczyć." - Sam został zaskoczony postawą byłego więźnia! To tak właśnie działa.... Dobro zdumiewające pociąga nas! Uśmiecham się, bo także lubię innych zaskakiwać, czasem próbuję nawet Pana Boga zaskoczyć - to może naiwne (bardzo ludzkie :)), ale w relacjach tak bywa - niespodzianki wywołują w większości radość - to fajna zabawa!
Marcinie, rób nadal dobre rzeczy - świat jest wrażliwy na dobro, tylko stanowczo za mało o nim mówimy :)
Joanna (Wednesday, 22 July 2015 09:59)
Wojownicy Pana nie zabijają , oni walczą miłością - duchowa amunicją...